Król Ryszard Lwie Serce był dobry, ale był daleko. Na końcu świata walczył w wojnach krzyżowych, które przeciętnego Anglika niewiele obchodziły. W kraju rządził zły król Jan, zwany Janem bez ziemi. To wtedy właśnie pojawił się Robin Hood, który bronił zwykłych ludzi przed wyzyskiem władzy. Tak przynajmniej chce legenda. Tymczasem historia mówi, że ten król podpisał dokument zwany Magna Charta Libertatum. Uczynił to – co prawda – pod naciskiem poddanych, głównie możnowładców zresztą. Dziś uważa się, że ta umowa między królem a jego wasalami jest zaczątkiem angielskiej demokracji. Ponieważ Magna Charta zawierała także ustalenia dotyczące handlu, miar i wag, sądownictwa i wojska, uważa się ją czasem za pierwszą konstytucję.
Oczywiście uznawanie jakiegoś dokumentu i jego roli w historii jest nieco subiektywne i część historyków oraz politologów twierdzi, że choć takie umowy polityczne, jak Magna Charta, czy choćby polskie Artykuły henrykowskie, ustalają zasady istnienia państwa, to nie wynikają z samostanowienia narodu istniejącego w sensie językowym, etnicznym i kulturowym. Są nadal dwustronną umową suwerena i wasali. Dlatego większość historyków za pierwszą uznaje Kartę Praw uchwaloną w Stanach Zjednoczonych. Jednak właściwie pierwszą konstytucją formalnie była o ponad dwie dekady wcześniejsza Konstytucja Korsykańska. Polska konstytucja uchwalona 3 maja 1791 roku, dwa lata po amerykańskiej, jest trzecia w kolejności. Warto przypomnieć, że uchwalona przez skonfederowany Sejm Czteroletni konstytucja została przyjęta podstępem. Choć intencje były szlachetne, to sposób wykonania wykorzystywał nieobecność części posłów, którzy nie wrócili jeszcze z przerwy wielkanocnej. Konstytucja 3 maja obowiązywała nieco ponad rok.
Jak wiemy, późniejsze zabory trwające ponad 120 lat, pogrzebały całkowicie osiągnięcia tego aktu prawnego i stał się on jedynie umowną ideą patriotyczną aż do początków XX wieku. Po zakończeniu Wielkiej Wojny, gdy Polska odradzała się jako niepodległe państwo, tymczasowo opracowano tzw. małą konstytucję, z gruntu tymczasową. Lecz pomimo trudności w budowaniu państwa i ciężkiej wojny ze Związkiem Radzieckim, trwały prace nad nową konstytucją. Uchwalono ją w 1921 roku i od daty uchwalenia zwano potem marcową. Była zadziwiająco spójna i dojrzała, choć panowało polityczne rozdrobnienie i politycy kłócili się w wielu fundamentalnych, ale też błahych sprawach. Konstytucję polską jej twórcy wzorowali na francuskiej. Suwerenem był naród, bez definiowania przynależności etnicznej, rozumiany jako ogół obywateli. Podstawą był monteskiuszowski trójpodział władzy. Władzę zaś sprawowano w klasycznym układzie parlamentarno-gabinetowym.
Już w kwietniu 1935 roku, sprawująca wówczas władzę, tzw. Sanacja zmieniła konstytucję według swojego projektu, korzystając z podstępu podobnego, jak w wieku XVIII. Korzystając z nieobecności posłów opozycji, łamiąc formalne zasady zmiany konstytucji, podczas jednego posiedzenia przeprowadzono pierwsze, drugie i trzecie czytanie, a następnie uchwalono nową konstytucję, która pozbawiała znaczenia sejm i wprowadzała w Polsce autorytarny system prezydencki. Każda władza, która żąda dla siebie większych prerogatyw, nie czyni tego z troski o naród, a z troski o swe przywileje, bogactwa i bezkarność łamania prawa. Tak było i tym razem.
Władze komunistyczne po Drugiej Wojnie Światowej, działając pod presją ZSRR, odrzuciły konstytucję kwietniową i oparły nową konstytucję PRL o konstytucję z 1921 roku. Jednak konstytucja powojennej Polski byłą dokumentem fasadowym, ponieważ nie regulowała właściwej władzy, którą sprawowała PZPR. Paradoksalnie najbardziej łamiące demokrację zasady wprowadzono w kolejnej nowelizacji dopiero w roku 1976. Dodano wówczas przewodnią rolę PZPR i zobowiązanie przyjaźni z ZSRR. Po upadku PRL, tymczasowo przekształcono tę ułomną konstytucję. Zmieniono nazwę państwa na Rzeczpospolita Polska, orzeł w godle otrzymał koronę i przywrócono urząd prezydenta. Właściwą konstytucję uchwalono dopiero w 1997 roku. Ważność konstytucji potwierdzono w referendum konstytucyjnym. Konstytucja została przyjęta większością niecałych 7% głosów przy frekwencji nieco przewyższającej 42%. Ponad połowa wyborców nie była w żaden sposób zainteresowana uchwaleniem podstawowego i fundamentalnego prawa w państwie. Nic więc dziwnego, że dzisiaj rządząca partia Jarosława Kaczyńskiego, wzorem niesławnych swych poprzedników z okresu międzywojennego, gmera znów przy konstytucji, przy marnym zainteresowaniu opinii publicznej.
Plany sanacyjnych polityków, które snuli w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości, szybko zmieniły się z: nie oddamy ani guzika u munduru na: wiejemy do Rumunii, póki jeszcze można. Dziś czeka nas powtórka z historii. Znów w trudnej sytuacji państwa, jego kierownictwo myśli tylko o umocnieniu władzy. Znów usiłuje majstrować przy konstytucji, aby zapewnić sobie władzę, profity i bezkarność. Nie wiemy co nam grozi, bo światowe pandemie nie do opanowania zdarzają się bardzo rzadko, tymczasem dowiadujemy się, że jedynym zmartwieniem Kaczyńskiego i jego partii jest utrzymanie władzy, bez względu na koszty. Dokąd uciekną, jeśli destrukcja państwa doprowadzi kraj do upadku?