Kilkanaście lat temu miałem okazję oprowadzać przyjaciół z Holandii po Gdańsku i w ramach wycieczki obejrzeliśmy również wystawę w Stoczni Gdańskiej, poświęconą powstaniu i historii „Solidarności”. Wśród wielu unikatowych fotografii z czasów strajku w 1980 roku w oczy rzucała się szczególnie jedna. Był to ksiądz Jankowski, który właśnie wjechał do stoczni mercedesem z kierowcą. Jeden z Holendrów przez chwilę szukał odpowiedniego słowa, aż wreszcie stwierdził, że to zdjęcie symbolizuje dysonans.
Miał rację. Z jednej strony byli tam robotnicy umęczeni strajkiem, w roboczych łachmanach z drugiej zaś wystrojony bizantyjsko kapłan w samochodzie, który wówczas był symbolem luksusu. Już wówczas wiedzieliśmy dość powszechnie o wielu wadach księdza Jankowskiego. Tajemnicą poliszynela była jego nienawiść do Wałęsy, który przezornie odsunął go od swych działań politycznych. Jankowski szukał innych polityków, którzy wynieśliby go na pozycję, której oczekiwał. Uczepił się nawet Leppera, który wówczas był symbolem obciachu. Plotki mówią, że miał już uszyty mundur generalski, ponieważ marzył o karierze biskupa polowego w wojsku. To wszystko już było wiadomo. Nie powiedziałem znajomym z Holandii o najnowszych informacjach dotyczących zachowań seksualnych księdza. Było mi wstyd. Także dlatego, że już wówczas było również wiadomo, że proboszcz ze Świętej Brygidy był również współpracownikiem SB.
Dziś wiadomo, że wiele osób wiedziało i żadna nic nigdy z tym nie zrobiła. Sprawa Jankowskiego – blisko dziesięć lat po jego śmierci – okazuje się paskudnym śmierdzącym szambem, które towarzyszyło walce o niepodległość. Ta sprawa zbrukała wiele – wydawałoby się – uczciwych osób. Zbigniew Lew-Starowicz swoją opinią pozwolił prokuraturze na umorzenie oskarżenia o seksualne molestowanie nieletniego. Biskup Gocłowski wiedział o seksualnych wyczynach księdza i delikatnie jedynie prosił go o poprawę. Późniejszego biskupa Głodzia to wcale nie obchodziło, choć też wiedział. Danuta Wałęsa, która Jankowskiego chyba znała nieco mniej niż mąż, stwierdziła, że Jankowski był gburowaty i wulgarny. Wielu bohaterów tamtych dni nie przyznaje się do wiedzy o ekscesach słynnego gdańskiego proboszcza. Myślę jednak, że byli zbyt blisko, by nic nie wiedzieć. Zapewne uznawali, że pożyteczny i pomocny w opozycyjnej walce ksiądz jest tak zwanym mniejszym złem. Ksiądz zdążył umrzeć bez kary, a szyderstwem historii jest pomnik Jankowskiego, który stoi w Gdańsku.
Być może Jankowski nie był pedofilem w medycznym znaczeniu tego słowa. Być może efebofilia bardziej pasuje na określenie jego dewiacji. Niewątpliwą rzeczą jest to, że gwałcił dziewczynki i chłopców, wplątywał ich w sieć materialnych zależności i manipulował, by wykorzystywać seksualnie. Był obrzydliwym i okrutnym przestępcą seksualnym. Gdy pomyślę, że niepodległość Polski okupiona jest cierpieniem gwałconych dzieci, to rzygać mi się chce.
Zdjęcie: screen z Youtube
4 komentarze “Pedofil, efebofil, czy zwyczajny gwałciciel?”
Wiedzieli wszyscy.
Wystarczyło czytać „Nie” aby wiedzieć. Ale przecież wszyscy wstydzili się słownictwa Urbana i nikt nie przyznawał się do czytania jego książek i gazety. Dopiero jak, przeciętnie, dwa lata po „Nie” ktoś w Wyborczej przepisze artykuł to robi się afera. Takich „afer” było przynajmniej dziesięć /chyba że pamięć już nie ta/.
To niezupełnie tak. O seksualnych ekscesach księdza zrobiło się głośno dopiero po roku 2000 i wtedy pojawiły się teksty w mediach. Jednak prokuratura ukręciła łeb sprawie przy współudziale Lwa-Starowicza. A było to za rządów lewicy. Jednak moje oburzenie spowodowane jest tym, że musieli o sprawie wiedzieć opozycjoniści w latach 80-89. Byli zbyt blisko, by nie wiedzieć. I to jest łajdackie. I stąd ostatnie zdanie mojego tekstu.
Widać że Jankowski wielkim fanem mundurów był – miał także mundur admiralski, na który to stopień miał go wynieść Juliusz Nowina-Sokolnicki (prawie jak prezydent na wychodźstwie), u którego robił zresztą za „ministra stanu”.