W 2015 roku, gdy nadzieje pisowskiego ludu powoli stawały się faktem, w pewnym gimnazjum niedaleko Pabianic młodzież szkolna zrobiła wystawę o dyskryminacji (ze względu na wyznanie, kolor skóry i orientację seksualną). Gdy okazało się, że wystawa nie podoba się wójtowi i narodowcom z ONR, a Radio Maryja oskarżyło szkołę o promowanie dewiacji, dyrektor kazał wystawę natychmiast usunąć. Obecnie nauczycielka tej samej szkoły skrytykowała na Facebooku (prywatnie) ONR, a potem szybko przeprosiła narodowców, przypuszczalnie pod wpływem reprymendy otrzymanej od dyrektora. Cóż, gimnazjum będzie likwidowane, zapewne postawa nauczycielki może mieć znaczenie przy dalszym ewentualnym zatrudnieniu w innej placówce. To w końcu nieduża miejscowość. Każdy następny nauczyciel będzie znacznie ostrożniejszy w swoich wypowiedziach, jeśli nie jest zwolennikiem nacjonalistów.
Gdy pod koniec ubiegłego roku odbywał się „czarny protest” kobiet, nauczycielki z pewnej szkoły, choć nie mogły wziąć w nim udziału, solidarnie ubrały się na czarno. Zrobiły sobie zdjęcie, jedna z nich umieściła je na Facebooku. Zadenuncjował je kolega, jakby popełniły przestępstwo. Zajęła się tym komisja dyscyplinarna przy kuratorium i być może tylko dlatego, że sprawa stała się głośna, nauczycielki zostały uniewinnione. I to pomimo, że pisowska minister Anna Zalewska odgrażała się, że agitacja polityczna w szkole jest niedopuszczalna. Oczywiście gdy w innej szkole odbywały się pogadanki ONR, to pani minister nie reagowała. Sprawa skończyła się dla nauczycielek szczęśliwie, na dodatek okazało się dzięki rozgłosowi, że kolega z pokoju nauczycielskiego to nie tylko narodowiec z przekonań, ale i złodziej skazany prawomocnym wyrokiem. Jednak wielu innych nauczycieli i szerzej – osób zatroskanych o pewność swego zatrudnienia – zastanowi się, zanim weźmie udział w manifestacji, albo chociaż da wyraz swym sympatiom politycznym na Facebooku.
Jeszcze wcześniej zaczęła się głośna sprawa nauczycielki, która odważyła się zdjąć krzyż zawieszony w pokoju nauczycielskim. Została przez współpracowników okrzyknięta złodziejką, była szykanowana przez dyrekcję. Wreszcie sprawa, która zrobiła się już głośna na całą Polskę, trafiła do sądu. Wydawałoby się, że zakończyła się szczęśliwie dla nauczycielki. Sąd okręgowy uznał, że stosowano wobec niej mobbing, nakazano publiczne przeprosiny i wypłatę odszkodowania. Jednak, gdy sprawa się już kończyła w Polsce na dobre już rządziła pisowska „dobra zmiana”. Minister Ziobro zarządził złożenie specjalnej kasacji do Sądu Najwyższego przez prokuraturę, która de facto nie miała nic do sprawy, bo była to sprawa z oskarżenia prywatnego. I choć w ostateczności Sąd Najwyższy tego wyroku nie zmieni, to nauczycielka i wszyscy inni dostali jasny sygnał. Nie damy wam spokoju, każdy sprzeciw wobec nas będziemy ścigać. Będziemy was nękać oskarżeniami, pomówieniami, naślemy policjantów, prokuratorów, może kiedyś sędziów, a jak się nie da inaczej to chociaż hejterów Szefernakera. Nie damy wam spokoju, więc lepiej siedźcie cicho.
Przedstawiłem tylko trzy, z wielu podobnych historii, te najbardziej znane, dzięki mediom, dzięki społecznościom z Facebooka. A można wierzyć, że podobnych przypadków było wiele. Ktoś kasował swoje konto zaatakowany przez prawicowych nacjonalistów, bojąc się o bezpieczeństwo, ktoś inny bał się gróźb denuncjacji w zakładzie pracy. Ktoś jeszcze inny ugiął się pod wpływem „perswazji” przełożonego w pracy lub księdza z parafii. Gdy władza otwarcie grozi swoim przeciwnikom, szeregi odważnych topnieją. Polska brunatnieje w zatrważającym tempie.