Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Ono

Nie polubiłem Terakowskiej. Z umiarkowanym zainteresowaniem przeczytałem „Córkę czarownic”, bo lubię fantasy. „Poczwarkę” za to ze złością, bo nie przemawiają do mnie religijno-ezoteryczne brednie o Bogu, który powołuje do życia upośledzone dzieci, bo mają jakieś szczególne zadanie do spełnienia. Nie kupuję tego. Nie przemówiła do mnie również powieść „W Krainie Kota”. Nie przepadam za kotami, a i z kartami Tarota nie mam nic wspólnego. Może to i zręczna konstrukcja fabularna na styku dwóch światów, ale nie mam ochoty poznawać Tarota, by się o tym przekonać. W zasadzie mogła to być dla mnie ostatnia książka tej autorki. Niewiele brakowało. Tymczasem jednak sięgnąłem po historię zatytułowaną „Ono”. Sceptycznie i z rezerwą.

Bohaterką powieści jest młoda kobieta, prawie nastolatka. Ma na imię Ewa. To zresztą symboliczne. Bohaterki Terakowskiej mają na imię Ewa. Podejrzewam, że to celowy zabieg, ale niewiele mnie to obchodzi. Ewa udaje się na dyskotekę sylwestrową, zostaje gwiazdą wieczoru i w swej naiwności wsiada do samochodu z trzema facetami. W wyniku tego całkiem przypadkowego seksu-nie-seksu, bo przecież wiedziała, po co wsiada z nimi, a w zasadzie gwałtu, bo tak naprawdę nie wiedziała, zachodzi w ciążę. Pojawia się Ono. Nie wiadomo kim będzie, bo jeszcze się nie urodziło i nie wiadomo czy w ogóle będzie, bo mowa jest też o skrobance.

Historia tej ciąży staje się pewnego rodzaju pretekstem do opowiedzenia dziejów trzech pokoleń kobiet. Część pojawiających się w książce wspomnień to wczesne lata powojenne, najtragiczniejszy i okrutny okres stalinowski, poznajemy scenki gierkowskiego dobrobytu, życie na kartki, szarość beznadzieję i smutek, aż do czasów współczesnych, do przełomu stuleci. Pokazując rozmaitych ludzi, których bohaterka poznaje w swoistej peregrynacji po Polsce w poszukiwaniu sensu życia, autorka rysuje nam doskonałe portrety psychologiczne napotkanych postaci. W dialogach i wspomnieniach pojawia się szerokie spektrum osobników zaludniających zarówno ten dawny PRL jak i dzisiejszy świat.

– Przecież dzisiaj wszyscy mamy kolorowe telewizory – dziwi się dziewczyna w ciąży.
– No właśnie. Wszyscy. A wtedy tylko nieliczni i dlatego to było miłe – wyjaśnia tęsknie pan.

Tak. Chyba każdy z nas gdzieś w otoczeniu ma kogoś wiecznie skwaszonego, nienawidzącego rzeczywistości, choć wiedzie mu się nieźle. Ale wtedy tylko on miał kolorowy telewizor (samochód lub cokolwiek), a inni zazdrościli. Tacy ludzie nie polubili Polski demokratycznej, bo ona odarła ich z wyjątkowości.

– Moja bułka jest czerstwa. Ja chcę chrupiącą.
– Głupia jesteś. Nie ma chrupiących bułek. Nigdzie nie ma chrupiących bułek. Chrupiące bułki nie istnieją.

Bułki były czerstwe, nawet jeśli nie były. Wszystko było byle jakie. Szare bure i paskudne. Ale było. To kolejny argument, tym razem tych, którzy poczuli się skrzywdzeni tym, że nowa Polska nic im nie dała. Zabrała byle co i nie dała w zamian nic.

– No i na co komu potrzebna była ta „Solidarność”?
– No bo wolność… – bąka Teresa.
– Po co komu wolność, jak nie ma co do garnka włożyć?

Wielu ta walka się nie podobała. Ani wtedy gdy był stan wojenny, a i potem, gdy ustrój się zmienił. Terakowska buduje obraz peerelowskiej rzeczywistości i trudnej przemiany ostatniego dziesięciolecia XX wieku takimi właśnie miniaturkami, w dialogach, które niby mimochodem pojawiają się we wspomnieniach bohaterek.
Polska jest jak w powieści „Czarny Piasek” Iwony Michałowskiej.

Zobaczyłem zwykły europejski kraj dwudziestego pierwszego wieku, z bezrobociem, chamstwem, pogonią za pieniędzmi. Smutek spełnionej baśni.

Terakowska też przedstawia nam właśnie ten smutek spełnionej baśni. Smutek, bo wielu wydawało się, że będzie inaczej. Smutek, bo świat o nich zapomniał. A może i sami się zagubili. Babcia wyjaśnia bohaterce, czym jest wolność.

Najtrudniej jest odnaleźć wolność w czasie wolności, gdyż jej kontury zamazują się, nie wiadomo, gdzie są granice niewoli, a gdzie jej koniec. Można stać się niewolnikiem kolejnych dni, nic o tym nie wiedząc, niewolnikiem mody, pieniądza, stylu życia, telewizji, kolorowych pism.

Od początku wędrując wraz z Ewą mamy wątpliwości. Przecież ona jest w gruncie rzeczy taką niezbyt bystrą małomiasteczkową dziewczyną, skąd nagle skłonność do refleksji, czy wręcz nawet jakiś dar rozumienia więcej niż można by się spodziewać. Ostatni rozdział dobitnie mówi, że wątpliwości były uzasadnione. Jednak nie będę tego opowiadać, wciąż bowiem mam wrażenie, że ta peregrynacja Ewy jest tylko pretekstem by pokazać nam smutny i pozbawiony nadziei świat, który wyłania się w początkach XXI wieku.
W zasadzie nie można znaleźć tam nikogo szczęśliwego, nikogo, komu by się udało. Chociaż to kobiety są na pierwszym planie opowieści, ckliwe i czułostkowe, czasem paskudne i wyrachowane, ale też głupie i naiwne, to są też i mężczyźni. Równie nieszczęśliwi. Jan, którego żona nigdy nie kochała, taki współczesny Dulski pozbawiony sensu życia, ale i własnej woli. Jeden z domniemanych ojców dziecka, młody biznesmen, zdominowany przez matkę, dla którego wizyta Ewy staje się nagle impulsem do wyrwania się do innego świata. Jest transwestytą i wie, że w tym kraju nie ma dla niego miejsca. Jest i ten, który jak się okazuje zgwałcił Ewę, choć do końca nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, pędzący żywot kierowcy tira. Wszyscy oni są zagubieni i nieszczęśliwi podobnie jak przedstawione w powieści kobiety.
Nie ma szczęśliwego zakończenia, bo go być nie może. Jak by rzekł Wyspiański:

A to Polska właśnie.

Co więc jest niezwykłego w tej książce? Właśnie to, że bez zadęcia, zwyczajnie pokazuje myślącemu czytelnikowi, splot wydarzeń, który doprowadził nas to tego momentu, w którym jesteśmy dzisiaj. Być może powinniśmy się tego spodziewać, wiedzieć, a przynajmniej niektórzy z nas. Ale nie wiedzieliśmy, nie rozumieliśmy i oto jesteśmy, gdzie jesteśmy. Oddam głos na koniec babci bohaterki, która rozumiała najwięcej. Żeby starość mogła, żeby młodość wiedziała…

Niektórzy uznają nas za grzeszników, którym nie wybacza się, że potrafili uśmiechać się w strasznym czasie, a nie tylko modlić się, lękać lub walczyć. Inni dla odmiany powiedzą: „A co nas to obchodzi, tamte czasy, tamte ustroje, ważne jest tylko jutro, przecież mamy już dwudziesty pierwszy wiek!” Albo powiedzą jeszcze inaczej: „Ta wasza demokracja… Te wasze opozycje i Solidarności… Co z tego mamy? Bezrobocie, korupcję, przemoc, wysoko oprocentowane kredyty. Potrzebna jest rewolucja. Wolność, równość, braterstwo. Socjalizm”. I zaczną wszystko od nowa, powtarzając te same błędy.

Oceń felieton