Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Będzie wojna

Rok 1989 był dla większości z nas początkiem epoki optymizmu. Pokolenia urodzone po wojnie, choć żyjące w cieniu zimnej wojny, przeżyły swe życie w pokoju. Na naszych oczach runęła żelazna kurtyna, a Polska – wydawało się – znalazła się w wyjątkowo dobrej sytuacji. Dołączyliśmy do NATO, a potem do Wspólnoty Europejskiej i tysiące niewidzialnych nici połączyły nas z zachodem. Jeszcze kilka lat temu wszyscy byli o tym przekonani. Dziś jednak w USA zapanował prezydent, który jako pierwszy nic nie mówi o wzajemnej pomocy państw członkowskich, gdyby któreś z nich zostało napadnięte. Ba, nawet zdarzyło mu się stwierdzić, że NATO należy zlikwidować. W Europie mamy coraz gorsze stosunki ze wszystkimi, Wielka Brytania opuszcza Unię, a Rosja w tej sytuacji staje się głównym graczem. Można dziś mieć wrażenie, że gdyby przyszło co do czego, to Polska zostałaby sama.

Z drugiej zaś strony, czy Putinowi dziś opłacałoby się walczyć z Polską? Lub raczej zająć Polskę? Ostra antyrosyjska retoryka obecnego rządu sprawia wprawdzie wrażenia drażnienia niedźwiedzia, ale faktyczna polityka partii Kaczyńskiego umacnia Rosję, ponieważ im słabsza Unia, tym silniejsza Rosja. Nie bez powodu niektórzy zastanawiają się, w jakiej walucie Macierewicz będzie odbierał emeryturę. Jego działania niszczą zdolność obronną kraju. Polskie siły pancerne rozparcelowuje i przenosi na wschód, co tylko pozornie ma sens. Powołuje do życia Obronę Terytorialną, która kompletnie nie ma dziś racji bytu i co najwyżej będzie nadawać się do tłumienia antyrządowych demonstracji. Praktycznie zdemontował lotnictwo. Unieważnił wszystkie przetargi. Polskie wojsko nie ma i nie będzie miało jakże potrzebnych śmigłowców. Ktokolwiek ma jakieś pojęcie o wojsku, to rwie dziś włosy z głowy. Po co Putin miałby napadać nawet tak słabą i niewydolną Polskę? Przecież tu nie ma bogactw naturalnych, trudno się będzie wzbogacić. Za to historia mówi, że jest tu naród o skłonnościach samobójczych, który będzie wrzodem na dupie każdego zaborcy.

Trudno sobie wyobrazić rosyjską inwazję na Polskę? Co by się musiało stać, by Rosjanie zdecydowali się na taki krok, rzucając wyzwanie Europie i rzucając wyzwanie NATO. Być może Putin miałby taką ochotę, ale nie jest szaleńcem. Wojtek Miłoszewski w swej debiutanckiej powieści „Inwazja” pokazuje, jak niemożliwe staje się możliwe. Ostatnie wydarzenia związane z tzw. podkomisją smoleńską, pokazują, że jego political fiction to coraz mniej fiction. Przeanalizujmy sytuację. Teoria zamachu jest coraz bardziej skompromitowana. Ostatnie sondaże pokazują, że zaledwie 18% rodaków wierzy w jakąś formę zamachu. To znaczy, że nawet nie wszyscy wyborcy PiS w to wierzą. Z drugiej strony rozkręcona do granic absurdu maszynka nie może zostać zatrzymana, bo swoim autorom pourywałaby ręce. Trzeba ją skierować gdzie indziej i powoli rozmywać kwestię zamachu w stronę nienawiści do Rosji z jednej strony, a do Europy, której nienawistnym symbolem jest Donald Tusk, z drugiej strony. Ostatnie przemówienia Kaczyńskiego o barbarzyństwie Rosjan w tym właśnie kierunku zmierzają. Skoro nie było zamachu, to powiedzmy, że Rosjanie to barbarzyńcy, że wrzucali zwłoki jak leci, bez szacunku, jak śmieci. Podkręćmy spiralę nienawiści, a ludzie powoli o zamachu zapomną.

I tak właśnie się dzieje w powieści Miłoszewskiego. Polski rząd doprowadza do wybuchu wojny, dając wyjątkowo paskudny pretekst Putinowi, który musi pokazać, że nie pozwoli na poniżenie własnego kraju, inaczej straciłby twarz i zapewne władzę. Na domiar złego polski minister przy biernej postawie marionetkowego prezydenta obraża sojuszników, którzy chętnie nie udzielają Polsce pomocy. Jedynie Niemcy i rządząca nimi kanclerz choć próbuje coś robić, inni spisują nasz kraj na straty. Jak na razie nie zdradziłem niczego, co może popsuć lekturę powieści. Rzeknę tylko, że jest jak u Hitchcocka. Po tym trzęsieniu ziemi napięcie jeszcze rośnie. A wszystkie elementy tej układanki doskonale pasują do realiów współczesności. Autor ani na moment nie przekracza granic poza którymi byłaby już fantastyka bez cienia prawdopodobieństwa. Wszystko o czym pisze, zwykli ludzie, żołnierze, politycy, mieści się bardzo mocno w świecie, który istnieje naprawdę. I to jest najstraszniejsze. Kończąc czytać książkę widzimy, że to jest bardzo prawdopodobny scenariusz. I ta świadomość mrozi czytelnikowi krew w żyłach.

5/5 - (1 vote)