Czytaliśmy niegdyś Marqueza jako alegoryczną opowieść o dyktaturze. Oczywiście każdy wiedział, że Marquez pisał o realiach latynoskich, a przecież w Ameryce Południowej i na Karaibach aż się roiło od dyktatur. Jednak chcieliśmy też choć trochę odnieść tę książkę do naszej polskiej rzeczywistości. Poszukać podobieństw do Bieruta, Gomułki lub Gierka i Jaruzelskiego. Nie da się ukryć, że tak trochę na siłę szukaliśmy wtedy tego uniwersalnego przesłania.
A ta opowieść jest jak baśń chwilami, a czasem jak tandetna jarmarczna opowiastka. Kicz i banał splata się z jakimiś elementami fantazji, wszystko pogmatwane i dziwne. Dziś po latach pamiętam z atmosfery powieści przejmującą samotność dyktatora.
Gdy niedawno zobaczyłem na jakimś amatorskim nagraniu wykonanym smartfonem, jak Kaczyński przemykał się ciemnymi korytarzami sejmu do bocznego wyjścia, pomyślałem znów o powieści Marqueza. Stary, wyłysiały i spocony, przestraszony, choć otoczony ochroniarzami, dyktator. Z oddali jego wrogowie skandują nienawistne mu hasła. A miał dożyć spokojnie dziewięćdziesiątki jako emerytowany zbawca ojczyzny. A tym czasem słudzy mówią mu, że może być groźnie. Że tłum może zaatakować. Słudzy, ochroniarze, poddani. Dyktator nie ma przyjaciół. Jest znienawidzony nawet przez swoich. Boją się, słuchają rozkazów, ale go nienawidzą. Jest samotny, chory i stary. Nigdy nie będzie wybawcą ojczyzny i on to już wie.
Jeszcze ma tę chwilę szyderstwa, śmiechu lub raczej ordynarnego rechotu, gdy policja siłą usuwa blokujących mu drogę protestantów. Gdy ponownie natyka się na blokadę jadąc do pochowanego na Wawelu brata, już nie jest mu do śmiechu. On już przeczuwa, że dla niego nie znajdzie się miejsce w tej krypcie, przeczuwa może, że i zwłoki brata kiedyś następne pokolenia stamtąd wykwaterują. Wie, że go nienawidzą. Mówi, że nic go to nie obchodzi, że jest ponad to. Że to Bóg dał mu Polskę. Choć być może przeczuwa, że miliony spluną na jego grób.
Komentarz do “Jesień patriarchy”
Wysluchalem oredzia pani premier. A co, taki twardziel jestem. I po raz kolejny poczulem sie, jakbym mial 40 lat mniej. Zupelnie jak za poznego Gomulki – warcholy, wichrzyciele, kto za tym stoi, komu to sluzy. Ech, lezka sie w oku kreci – wbiegalem wtedy na czwarte pietro bez zadyszki, po calonocnej imprezie bylem rzeski jak skowronek. Komu to przeszkadzalo?