W czasach, gdy chodziłem do podstawówki, słów „Marszu Gwardii Ludowej” musieliśmy się uczyć wszyscy. Słowa My ze spalonych wsi, my z głodujących miast pasowały do naszego życia wręcz doskonale. Za sobą zostawiliśmy wojnę i zgliszcza, ale też tradycję, kulturę i dobre wychowanie. Polska Ludowa była krajem dziadowskim i dziadostwo podniesiono do rangi cnoty, a nawet wręcz rytuału. Nie działo się tak przypadkiem, bowiem socjalistyczna gospodarka niedoboru dawała władzy szerokie pole panowania nad obywatelami.
Budowałeś dom? Prócz wody i piasku oraz ewentualnie aptekarskich ilości cementu wszystko musiałeś ukraść. Pardon, mówiło się skombinować. Zatem władza mogła cię upierdolić przez następne ćwierćwiecze od chwili, gdy w swym upragnionym sześcianie z pustaków zamieszkałeś. Nie robiła tego, ale ty doskonale wiedziałeś, że w każdej chwili może. Więc morda w kubeł.
Papier toaletowy był rarytasem. Więc rodak, który przypadkiem zobaczył rolkę w miejscu pracy, w teatrze, na wczasach, w restauracji lub hotelu, rwał na kawałki i upychał po kieszeniach, bo w domu do podcierania dupy miał jedynie „Trybunę Ludu”, od której zadek robił się czarny. Do dziś to nam pozostało.
W zasadzie sedno życia zawierało się w kombinowaniu, organizowaniu i załatwianiu, bo rzadko kiedy coś można było kupić normalnie. Oczywiście władza pracowicie zbierała haki na wszystkich szczeblach i niejeden rodak ze zdumieniem dowiedział się, gdy władzy podpadł, że ten litr wódki załatwiony przed trzynastą w lokalnym sklepie Społem, to było złamanie prawa i że władza wie o łapówce dla dyrektora liceum, aby syna przyjęto do klasy matematycznej.
Polak na wczasach pakował do foliowych woreczków każdą sztukę kotleta pożarskiego, jaką udało się wykombinować w stołówce, bo nad morzem drogo, a kasę lepiej przeznaczyć na kupienie dzieciom lodów Pingwin na patyku. Do termosu zlewał resztki kawy ze śniadania, choć była to obrzydliwa zbożowa lura z cykorią. Ale była za darmo.
Moim dominującym wspomnieniem z Polski Ludowej jest odruch wymiotny. Rzygać się chciało od poniedziałku do niedzieli, od rana do wieczora, od stycznia do grudnia. Bylejakość, wszechobecne dziadostwo. Do dziś jestem na to uczulony. Do tego stopnia, że na sam widok kanapek opakowanych w foliowe torebki rzygać mi się chce. Podobnie jak używanie przez rok starej butelki po Coli, bo szkoda wyrzucić. Ponad ćwierć wieku temu skończyła się epoka Polski Ludowej, a badziewie, buractwo i dziadostwo pozostało. Nie chcę i nie potrafię się z tym pogodzić.
Robienie kanapek „na drogę”, upychanie w torebkach jogurtów czy wręcz ostentacyjne wynoszenie kop jedzenia na talerzach. Hotelarze próbują walczyć ze sprytem Polaków i wilcze apetyty poskromić zakazami i opłatami. (Gazeta Wyborcza)
Pamiętam gdy w dwutysięcznym roku byłem na pewnej zagranicznej konferencji i ze wstydem, zgrozą, i zażenowaniem obserwowałem rodaków pakujących prowiant ze szwedzkiego stołu do plastikowych worków diabli skąd wziętych. Było to tym bardziej przykre, że było ich w międzynarodowym towarzystwie niewielu, a ich zachowanie doskonale widoczne. Lata mijają, a zachowanie rodaków wciąż takie same. Nieważne czy na wczasach w Juracie, czy na Ibizie lub w Egipcie.
Szanowni Państwo! Śniadanie serwowane jest w formie bufetu szwedzkiego co oznacza: możesz zjeść ile chcesz, ale nie możesz wynieść. Przygotowywanie przez Państwa posiłków na wynos traktowane będzie jako suchy prowiant w odpłatności 30 PLN/osoba.
Tak. Papier toaletowy z pokojów hotelowych też dalej kradną.