Znaczenia procesów demograficznych nie sposób przecenić jako ważnego czynnika w analizach ekonomicznych. Od demografii zależy stopa bezrobocia i wzrost gospodarczy, a także wiek emerytalny. Podczas wszelkich analiz, przy dokonywaniu ekonomicznych prognoz trzeba uwzględniać demografię. Problemem jest to, że demografia jest czynnikiem kompletnie nieprzewidywalnym. Jeśli ktoś kiedyś opracuje matematyczne reguły rządzące demograficznymi spadkami i wzrostami, nie tylko zasłuży na ekonomicznego Nobla, ale zostanie świętym – patronem ekonomistów.
W 1946 roku ludność Polski liczyła niespełna 24 miliony. W 1960 było to już ponad 29 milionów i siedemset tysięcy. Zatem liczba ludności zwiększyła się o blisko 6 milionów. Z tego pięć przypadło na lata 1950 -60. Wzrost ludności wynosił średnio 500 tysięcy rocznie. To był ten słynny powojenny wyż. Gdy na początku lat sześćdziesiątych byłem w wieku przedszkolnym, a potem szkolnym, to dla sporej części dzieci nie było miejsca w przedszkolach, a w szkole uczyliśmy się na dwie lub nawet trzy zmiany. Trudno wytłumaczyć ten wybuch dzieciotwórczego chędożenia. Z jednej strony na pewno zakończenie wojny i chęć życia w pokoju były czynnikami pozytywnymi. Pamiętajmy jednak, że był to okres mało sprzyjający ludziom. Po pierwsze błyskawicznie panoszący się w każdej dziedzinie życia komunizm, który utrudniał życie, jak tylko mógł. Tuż przed rokiem 1950 władze zakończyły słynną bitwę o handel w wyniku której liczba prywatnych sklepów spadła blisko o połowę. Coraz częściej pojawiały się braki na sklepowych półkach. W 1950 przeprowadzono denominację w proporcji 100:3 dla płac i cen, ale 100:1 w stosunku do zasobów ludności. Mówiąc wprost, władze okradły wszystkich tych, którzy mieli coś więcej niż tylko pieniądze na bieżące wydatki. Pierwsza połowa lat pięćdziesiątych to panoszący się stalinizm. Ciągłe pogarszanie się warunków życia spowodowało w końcu rozpaczliwy zryw robotników w 1956 roku zwany potem poznańskim czerwcem. Z opowiadań starszych członków rodziny wiem, że braki żywności nie były bagatelnym problemem, bywali ludzie, którym głód w oczy zaglądał.
Później, gdy do władzy doszedł Gomułka, a życie stało się łatwiejsze, co Tadeusz Różewicz określił jako małą stabilizację, przyrost się zmniejszył. Przez następnych dziesięć lat (1960 – 1970) przybyło już tylko nieco ponad 2 miliony 800 tysięcy obywateli. Średnio rocznie to było około 280 tysięcy. Liczba Polaków wciąż jednak rosła, choć nieco wolniej. Nastąpił jeszcze jeden wyż demograficzny, który spowodowany był tym, że pokolenie wyżu demograficznego wkroczyło w wiek rozrodczy. Paradoksem jest to, że na początku lat 90′, gdy po okresie peerelowskiej biedy i braku perspektyw, sytuacja ekonomiczna zaczęła się poprawiać, wskaźnik dzietności spadł poniżej liczby 2. Nie zanotowaliśmy wielkiego spadku ludności w kraju, ponieważ w ostatnich latach znacząco wydłużyła się średnia życia, ale zmniejszająca się liczba dzieci spowodowała, że na przełomie stuleci odnotowaliśmy ujemny przyrost naturalny. Rośnie za to liczba emerytów, która na początku lat 90 wynosiła 13% populacji, a w 2010 było to już 16,5%. Trendy demograficzne da się przewidywać z względnie dużym prawdopodobieństwem krótkoterminowo. To dlatego wiemy dziś, że należało podnieść wiek emerytalny, w przeciwnym razie dziś rodzące się dzieci nie dałyby rady utrzymać za 30 lat po kilku emerytów przypadających na jednego pracującego.
Praktycznie nie ma możliwości przewidzieć, jakie będą trendy demograficzne pod koniec bieżącego stulecia. Trudno też wytłumaczyć, dlaczego tak dużo dzieci się rodziło w czarnym okresie lat pięćdziesiątych, a dlaczego tak mało dziś, gdy możemy mieć znacznie większe nadzieje na rozwój i ciągłą poprawę naszego losu. Wskaźniki demograficzne zależą od wielu czynników, które zbyt często wymykają się naukowej analizie, które są niezależne od działań rządów i polityków. Z tego względu recepty władz oscylujące w tym zakresie między kijem a marchewką są wyjątkowo mało skuteczne. Szczególnie recepty konserwatywno-prawicowe zmierzające do całkowitego zakazu aborcji, czy stosowania jakichkolwiek środków antykoncepcyjnych. Uczynienie z Polski państwa kościelnego też nie pomoże, ponieważ biskupi – choć bardzo by tego chcieli – nie są w stanie wejść pod kołdrę każdemu obywatelowi. Demografia uczy pokory nawet największych, dlaczego jednak nie potrafi nauczyć niczego naszych polityków, tego też nie potrafię ocenić. 😉
Tymczasem cała historia demografii pokazuje, że decyzje dotyczące potomstwa są w dużym stopniu nieprzewidywalne. Zależą one od uwarunkowań kulturowych, ekonomicznych, psychologicznych i intymnych jednocześnie, związanych z celami życiowymi, jakie ludzie wyznaczają sobie sami. Mogą one zależeć również od warunków materialnych oraz mechanizmów, jakie różne kraje decydują się uruchomić bądź nie w celu ułatwienia pogodzenia życia rodzinnego z zawodowym (szkoły, przedszkola, równość płci itd.) – kwestia ta bez wątpienia zajmuje coraz więcej miejsca w debatach i politykach publicznych XXI wieku. (Thomas Piketty, Kapitał XXI wieku)