Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Kto nas podsłuchuje?

Pamiętacie zabawę z dzieciństwa? Na leśnej polanie lub nad jeziorem dzieciaki krzyczały:
– Kto nas podsłuchuje…
– …uje …uje – odpowiadało echo.
W dorosłym życiu nie jest to już tak śmieszne. Podsłuchiwanie było modne zawsze, ale kiedyś stanowiło istotną trudność techniczną. Ciekawi sąsiedzi musieli szklankę do ściany przykładać, a do niej ucho, aby coś usłyszeć. Profesjonaliści nie mieli lepiej. Duże mikrofony, poplątane kable, konieczność zaangażowania w podsłuchy znacznej liczby osób. Dopiero miniaturyzacja w końcu XX wieku znacznie poprawiła komfort podsłuchujących. Jednak prawdziwą rewolucję przyniosła dopiero cyfryzacja urządzeń. Teraz nawet kelnerzy mogą gości podsłuchiwać, a dzięki temu restauracja „Uszatek i kumple” może w menu napisać: spécialité de la maison – podsłuch w cenie obiadu.
W zasadzie dzisiejsza technika w dziedzinie podsłuchów jest tak zaawansowana, że byłaby na pewno mokrym snem Stalina, gdyby miał on tyle wyobraźni, aby ją przewidzieć. Praktycznie każdy współczesny rząd ma ogromne możliwości inwigilowania swoich obywateli tak, że najsłynniejsi dyktatorzy świata nie mogli o tym nawet marzyć. Jednak kij ma dwa końce i rząd też można podsłuchiwać, o czym boleśnie przekonali się ministrowie rządu Donalda Tuska.

modlitwa

Przez wiele miesięcy, gdy podsłuchy były tematem numer jeden polskich mediów i gdy spierano się, czy bardziej dobitnie brzmi „ch**, d*** i kamieni kupa”, czy może stwierdzenie, że pracować za sześć tysięcy może tylko idiota lub złodziej, nie napisałem nic o podsłuchach. Dlaczego zatem zajmuje mnie ten temat, gdy już wszystkie przewagi podsłuchów wykorzystał PiS w kampanii prezydenckiej i ostatecznie pogrążył rządy Platformy Obywatelskiej w kampanii parlamentarnej?
Przede wszystkim dlatego, że jak widać temat podsłuchów przestał być medialny. PiS osiągnął już wszystko, a Platforma wstydliwie unika kompromitującego dla siebie tematu. Natomiast dalej nic nie wiemy o tym, kto i na czyje zlecenie naprawdę przeprowadził tę akcję.
Najpierw dla większej kompromitacji Platformy twierdzono, że zmówili się kelnerzy kilku restauracji. Oczywiście niektóre tabloidy zacierały już ręce na myśl o ogromnych tytułach: KELNERZY OBALAJĄ RZĄD! Jednak było to tak głupie, że nawet redaktor Latkowski nie zdecydował się na coś takiego. Potem do kelnerów dołączył biznesmen Falenta i to on miał być demiurgiem obalającym podsłuchanych polityków.
Nawiasem mówiąc po dogłębnej analizie wypowiedzi podsłuchanych polityków, okazało się, że nie ma tam żadnych kryminalnych treści, a jedynie co najwyżej można zarzucić, to głupawe śmiechy skądinąd mądrej ministry Bieńkowskiej. Gdy afera już ucichła, dowiedzieliśmy się jeszcze, że być może nawet premier Tusk został podsłuchany w swoim służbowym mieszkaniu, jak rozmawia z biznesmenem Kulczykiem, a właścicielami podsłuchów jest jakaś grupa pracowników tajnych służby nazywana – nie wiadomo dlaczego – wiedeńską.
I dochodzimy do sedna sprawy. Niewątpliwie podsłuchy przygotowano profesjonalnie. Użyto miniaturowego sprzętu o wysokiej jakości, dobrze ten sprzęt ukryto, a ochrona rządu nie stanęła na wysokości zadania. Kto zatem stoi za podsłuchami?
Wariant pierwszy. Nie zaprezentowano żadnego nagrania polityków PiS. Czy to znaczy, że nikogo z nich nie nagrano? Być może zostało podsłuchanych wielu różnych polityków, ale do „Wprost” wysłano tylko nagrania ministrów, żeby faktycznie obalić rząd lub przyczynić się do przegranej PO w najbliższych wyborach, albo też dlatego, że nie dali się szantażować. To może oznaczać, że inne nagrania posłużą do szantażu po wyborach lub nieźle namieszają w powyborczych miesiącach. Powiedzmy sobie szczerze to jest wariant najgorszy z możliwych. Niezależnie bowiem od osób uczestniczących w tym procederze prawdziwy mocodawca jest tajny, a jest nim wywiad obcego państwa, którego celem jest zdestabilizowanie sceny politycznej tak, aby Polska zajęła się tylko problemami wewnętrznymi i nie brała aktywnego udziału w polityce unijnej. Być może zresztą prawdziwą intencją było utrącenie kandydatury Donalda Tuska na przewodniczącego UE. Jest obecnie tylko jeden z naszych sąsiadów, który ma interes w tym, by rozgrywać słabość Polski – Rosja. Jeśli tak jest faktycznie, to zarówno wybór Dudy na prezydenta, jak i domniemana wygrana PiS w nadchodzących wyborach, są manipulacją tajnych służb rosyjskich. Tańczymy tak, jak nam rosyjski niedźwiedź zagra.
Wariant drugi. Nie ma nagrań polityków PiS, bo ich nie nagrywano. PiS oddając władzę w roku 2007 zdążył zostawić swoich ludzi we wszystkich służbach tajnych. Zanim zdążyli oni się zadomowić i zdobyć silną pozycję minęło trochę czasu. Jednak w końcu byli gotowi rozpocząć prowokację wymierzoną w rząd Platformy. Musieli pozyskać współpracę odpowiednich ludzi, zbudować cały łańcuszek pośredników, aby nawet w przypadku śledztwa nie udało się dojść do właściwych zleceniodawców. To jest wytłumaczenie dlaczego dopiero po kilku latach zaczęto nagrywać polityków PO. Nie do końca się wszystko udało, bo rząd nie upadł, ale efekt i tak jest niesamowity. To też nie jest optymistyczne, bowiem źle to wróży demokracji pod rządami PiS. Jest to też ostrzeżenie dla wszystkich, którzy myśleli, że politycy PiS to niezdary potykające się o własne nogi. Pamiętajmy, że według niektórych teorii Barbara Blida zbyt dużo wiedziała o finansowej działalności Porozumienia Centrum, spółce Telegraf i innych finansowych aktywnościach braci bliźniaków. Są tacy, którzy od początku twierdzili, że Blida nie miała być aresztowana. Do dziś nie wiadomo, kto strzelał, skoro na broni nie znaleziono żadnych odcisków palców, a cała sprawa składa się prawie wyłącznie ze znaków zapytania.
Czy dowiemy się w końcu czegoś o podsłuchach? Na pewno nie prędko, a jeśli 25 października wygra partia Kaczyńskiego, to być może nigdy.

Oceń felieton