Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze?

Sytuacja przed wyborami powoduje, że wielu znanych i popularnych publicystów podejmuje próby opisania i interpretacji zjawisk, które według rachunku prawdopodobieństwa doprowadzą za niespełna miesiąc do wygranej PiS. Ostatnio zastanawiał się nad tym Jacek Żakowski.

Dlaczego gdy Gini spada i wszyscy się bogacą, rosną różnice i złość wyborców PO?

Współczynnik Giniego opisujący rozwarstwienia społeczne zmalał w ciągu ostatnich dziesięciu lat o 7%. Zatem słusznie twierdzi Żakowski, że należałoby się z tego raczej cieszyć.

Jest to proces imponujący, bezprecedensowy, niemal rewolucyjny i zdecydowanie odbiegający od sytuacji w innych krajach Unii Europejskiej. Z kraju dużych różnic, jakim Polska była w roku 2005, staliśmy się krajem dochodowo raczej zrównoważonym (patrz wykres poniżej). To jest nasz duży sukces – sprzyjający przyszłemu rozwojowi. Bo społeczeństwa bardziej zrównoważone w dłuższych okresach lepiej się rozwijają.

Jednak zaraz potem dziennikarz odnotowuje, że pomimo wzrostu dochodów we wszystkich grupach społecznych, nie wzrastały one równomiernie. I tak największe korzyści zanotowała tzw niższa klasa niższa. Ta grupa zyskała od 19 do 23%. Klasa niższa odnotowała poprawę od 14 do 16%, zaś klasa średnia – podpora kapitalistycznej gospodarki rynkowej tylko 11%. Relatywnie dużo skorzystała klasa wyższa – 17%.
Niewątpliwie dzięki polityce prowadzonej przez rządzącą PO skorzystali ludzie ubodzy. Płaca minimalna – choć nadal głodowa – wzrosła o prawie 100%. Rządy PO po raz pierwszy od lat dały znaczące podwyżki nauczycielom, a dzięki polityce poprzednich rządów oni również zaliczają się do klasy niższej. Ciekawa jest interpretacja Żakowskiego.

Tu jednak szczęściu musi już towarzyszyć delikatny niepokój. Bo wprawdzie większość klasy niższej szybciej zwiększając dochody, zbliżyła się do klasy średniej, ale jednocześnie przynajmniej jej część mogła się niepokoić tym, że traci dochodową przewagę nad niższą klasą niższą, którą zapewne ocenia jako „biedotę”. Zrównanie się z „biedotą” to czarny sen większości klasy niższej żyjącej w permanentnym lęku przed „deklasacją”. Kilkunastoprocentowa podwyżka nie ukoi tych obaw, bo swoje dochody ludzie oceniają przeważnie w sposób „względny” – odnosząc je nie tyle do stopnia zaspokojenia własnych potrzeb czy pragnień, ile do dochodów innych.

Mam wrażenie, że autor tych rozważań był dobrym studentem i rozumowanie jest mocno przesiąknięte sławetną dialektyką marksistowską. Niestety, interpretacja przez to staje się mało realistyczna. Otóż klasy społeczne w dawnym ujęciu nijak się mają do obecnie istniejących w Polsce. Klasa średnia w zachodnim kraju kapitalistycznym, to głównie przedstawiciele wolnych zawodów, lekarze, prawnicy, ale także profesorowie uniwersyteccy, inżynierowie, część nauczycieli (szkolnictwo średnie), również pewna grupa ekonomistów. Przynależność do klasy średniej to nie tylko cenzus majątkowy ale i cenzus wykształcenia. Aspirują do tej klasy tzw. niebieskie kołnierzyki, czyli pracownicy przemysłu i handlu z grupy nadzorującej pracę. Jednak stanowią oni klasę niższą. W Polsce do klasy niższej zaliczają się nauczyciele, pielęgniarki, spora część lokalnych urzędników. Zaś do klasy średniej ludzie, którzy często poprzestali na zawodówce, ale mieli zdolności do biznesu – a więc przedstawiciele drobnego handlu, prowadzący działalność gospodarczą – usługową lub wytwórczą w tzw. mikrofirmach. Czy zatem przyczyną niezadowolenia ludzi jest porównywanie z innymi klasami? Mało prawdopodobne, bo w Polsce większość ludzi nie ma pojęcia, kogo i dlaczego do jakiej klasy zaliczyć. Owszem, przyglądamy się sąsiadom i temu jak im się powodzi. Z reguły jest to taak, jak w dowcipie o chłopie, którego sąsiad kupił dorodną krowę („Boże spraw, żeby mu ta krowa zdechła”). Jednak przeważnie nie mamy pojęcia do jakiej klasy sąsiada zaliczyć. Z drugiej strony bogatsi wolą mieszkać z bogatszymi, więc dziś nie ma już przekroju społecznego miejskiej kamienicy, który znamy z utworów Prusa. W peerelowskich blokach, w – najczęściej wykupionych – mieszkaniach żyją ludzie o takim samym standardzie, ci bogatsi stanęli na głowie, by się wyprowadzić do lepszej dzielnicy albo wybudować domek na podmiejskim osiedlu, nawet wtedy gdy powodowało to więcej problemów niż korzyści. Klasy społeczne dziś nie widzą się wzajemnie tak, jak to było dawniej.
Zwiększonej niechęci do rządu i partii rządzącej Żakowski upatruje w relatywnie słabszej pozycji klasy średniej.

Bo to klasa średnia jest najbardziej opiniotwórcza, najaktywniej głosuje, pisze, występuje w mediach, przewodzi lokalnym wspólnotom i potrafi narzucić swoje emocje innym.

A to już jest kompletny nonsens. W Polsce to nie klasa średnia nadaje ton. To są ludzie stosunkowo mało zaangażowani w politykę. Wyżej pisałem, kto w Polsce zalicza się do klasy średniej i na pewno nie jest to u nas klasa opiniotwórcza.
Zatem skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Otóż przyczyną jest zjawisko ogólnoświatowe – nie tylko polskie. Polscy politycy, podobnie jak inni, zjawiska wolą nie zauważać, ani też nie mają odwagi, by podjąć działania zmieniające sytuację. Współcześnie rośnie grupa ludzi, którzy odczuwają dotkliwie brak podstawowego bezpieczeństwa życiowego. Oni nie patrzą na świat przez pryzmat wspaniałych osiągnięć ćwierćwiecza polskiej niepodległości. Wręcz przeciwnie. Nawet jeśli chwilowo odrobinę dziś poprawiają się ich dochody, to i tak jest to zbyt mała poprawa, by poczuć się życiowo bezpiecznie. To prekariat dziś staje się dominującą w dyskursie publicznym klasą społeczną, to on wyraża swoje rozczarowanie i niezadowolenie. Niezadowolenie, które jest projekcją przekonania, że klasa polityczna nie robi nic poza poprawianiem swojej własnej doli. W czym jest pewna doza prawdy, ponieważ dołączenie do świata polityki jest w Polsce najpewniejszym sposobem na znalezienie się w klasie średniej lub wyższej.
Są przy tym w Polsce politycy, którzy bardzo sprytnie te lęki i brak długofalowego bezpieczeństwa potrafią rozgrywać. Na różne sposoby sączą do ucha przekonania, ze oto zaleje nas islamska zaraza, że rząd sprzedaje nas Unii Europejskiej, że będziemy niewolnikami we własnym kraju, że tylko powrót do nacjonalizmu, jedności i katolickiej tradycji może nas uratować. Gdyby klasa średnia była faktycznie tak bardzo opiniotwórcza, jak chce Jacek Żakowski, to sytuacja byłaby zupełnie inna.


Wszystkie cytaty pochodzą z tej strony.

Oceń felieton