W latach siedemdziesiątych jedna z moich koleżanek uciekła z pieszej pielgrzymki i wróciła do domu pociągiem. Rodzicom powiedziała, że z powodu zwichniętej nogi. Ja się później dowiedziałem, że nie mogła znieść dość obleśnego księdza, który starał się mocno o sytuacje, w których mógł ją dotykać lub się ocierać o nią. Przyznam ze wstydem, że wówczas miałem wrażenie, iż koleżanka nieco przesadziła.
Tamtego księdza trudno raczej nazwać pedofilem, bowiem molestował dobrze już rozwiniętą nastolatkę, jednak wiele lat później od paru moich już dorosłych znajomych usłyszałem opowieści o tym, jak księża usiłowali im, dziewczynkom znacznie młodszym, pakować rękę w majtki lub całować je w usta.
Dziś łatwo zrozumieć, że skoro dziś zdarzają się księża pedofile, to i w latach siedemdziesiątych takie przypadki zapewne się zdarzały, a relacje pokrzywdzonych nie są wymyślone. Jednak wówczas wszelkie ekscesy księży zarówno pijackie, jak i seksualne, a nawet pedofilskie były skrupulatnie ukrywane i tuszowane przez katolicką wspólnotę oraz ich przełożonych. Jedną z przyczyn była polityczna rola Kościoła jako ostoi opozycji i świadomość, że władze bardzo chętnie wykorzystają takie przypadki. Tymczasem po latach dowiedzieliśmy się, że komunistom również nie zależało na nagłaśnianiu takich przypadków. Oni po prostu księży homoseksualistów i pedofilów szantażem zmuszali do donoszenia na innych księży i na członków parafii.
Musiało upłynąć dwudzieste stulecie zanim seksualne ekscesy księży przestano ukrywać i stało się możliwe karanie tych ludzi za oczywiste i niepodlegające dyskusji przestępstwa.
Tymczasem w tych samych latach siedemdziesiątych w pewnej szkole był nauczyciel, który korzystając ze słabych wyników niektórych uczennic, zmuszał je do tzw. prywatnego zaliczenia. Najpierw pojawiły się plotki na ten temat, które rzecz jasna były bardzo bulwersujące. Wkrótce potem nauczyciel został dyscyplinarnie zwolniony z pracy, choć trzeba przyznać, że nie poniósł odpowiedzialności karnej. Według ówcześnie panujących zasad oraz interpretacji prawa nie doszło do gwałtu w żadnym ze zgłoszonych przypadków.
To porównanie wyraźnie wskazuje na bardzo istotną prawidłowość. O ile procentowa liczba pedofilów i molestujących seksualnie jest być może taka sama wśród duchownych, jak i nauczycieli lub innych zawodów, o tyle żaden zawód nie stosuje niepisanej zasady obrony i ochrony takich typów.
Afery seksualne wśród księży nie są tajemnicą w Polsce od czasów biskupa Juliusza Paetza, a obecnie mówiło o tym ponownie za sprawą dwóch pedofilów w sutannach – księdza Wojciecha Gila i arcybiskupa Józefa Wojciechowskiego. Kościół Katolicki chronił pedofilów od lat, o czym przekonały nas śledztwa prowadzone w innych krajach oraz ich efekty. Najgłośniejsze afery wybuchły w Stanach Zjednoczonych i w katolickiej Irlandii.
Jednak nie tylko Kościół Katolicki znany był z chronienie seksualnych zboczeńców. Wiele napisano też o aferach w USA, Australii i Anglii w środowisku Świadków Jehowy. Całkiem niedawno „Wyborcza” pisała też o podobnych praktykach w Polsce. Świadkowie Jehowy mają zasadę wyłącznego zgłaszania takich przypadków do lokalnego krajowego biura prawnego. Winny musi się przyznać albo musi być dwóch świadków przestępstwa seksualnego. Dotyczy to nie tylko gwałtów, ale pedofilii i molestowania. Jedyne co grozi przestępcy, to wydalenie ze wspólnoty. Zarówno Kościół Katolicki jak i zbory Świadków Jehowy nie zgłaszają spraw policji. O islamie w tym kontekście nawet nie wspominam, bo tam bzykanie dziewięciolatek to prawie sakrament, a małżeństwa dorosłych mężczyzn z dziećmi są czymś dość powszechnie spotykanym.
Warto zastanowić się dlaczego właśnie we wspólnotach religijnych – tam, gdzie ludzie modlą się do istoty wyższej, gdzie duchowość i szlachetność postępowania powinna być najwyższym nakazem, dochodzi do tak odrażających zachowań seksualnych i dlaczego są one tuszowane i ukrywane?
Nauczyciel, trener, policjant lub szef firmy musi zdobyć sobie autorytet swoją uczciwością, mądrością i umiejętnością postępowania z ludźmi. Dlatego jeden ma większy, a inny mniejszy autorytet i poważanie. Tymczasem duchownemu należy wierzyć na słowo tylko dlatego, że rzekomo jest przedstawicielem jakiegoś boga. Jednak żaden bóg nie zszedł nigdy na ziemię i nie zarekomendował osobiście żadnego kapłana, żadnej religii. Dlatego zawsze religie powinny być pod szczególnym nadzorem państwa i społeczeństwa, bezwarunkowe posłuszeństwo kapłanom to nie jest dobry pomysł.