Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Jaka piękna katastrofa

To nie była porażka, nie była to też przegrana, trudno to nawet nazwać klęską. To był całkowity pogrom, kompletna katastrofa, jakiej w ciągu 25 lat demokracji jeszcze nie było.
Urzędujący prezydent, który przez pięć lat prezydentury miał 70% pozytywnych ocen i jeszcze miesiąc przed wyborami cieszył się poparciem 60% obywateli przegrywa z kandydatem wyłonionym z trzeciego szeregu PiS. Kandydatem, którego główną zaletą jest to, że nie jest Jarosławem Kaczyńskim. Kandydatem bez żadnych znanych wyborcom osiągnięć, który wyróżnia się wyłącznie iście księżycowymi obietnicami. Prezydent przegrywa w pierwszej turze, mając poparcie w pierwszej turze o połowę mniejsze niż przez poprzednich pięć lat. Po czym odbywa się akcja w rodzaju katastrofy na Titanicu i pomimo rozpaczliwych prób samego prezydenta, aby jeszcze zaistnieć pozytywnie i namówić do głosowania szeroką rzeszę niezdecydowanych, orkiestra gra nadal, a okręt tonie.
Byłem zwolennikiem Bronisława Komorowskiego i długo nie zauważałem nadchodzącej katastrofy. Mea culpa, choć jako nic nieznaczący komentator życia politycznego i tak nie miałbym wpływu na areopag leśnych dziadków doradzających prezydentowi. Jednak ta katastrofa wyborcza ma jakieś przyczyny i warto o nich powiedzieć, choćby po to by zrozumieć.

Pierwsza przyczyna tkwiła w braku aktywności. Gdy Duda jeździł po kraju i agitował, pan prezydent po prostu był, jak majestatyczny dąb „Bartek”, istniał wspomagany potakiwaniami leśnych dziadków, którzy byli zdania, że jeśli nie przejedzie kobiety w ciąży na pasach, to wygra, nic nie robiąc. To nie była najważniejsza z przyczyn, ale dała powód do niewybrednych żartów ośmieszających prezydenta, który rzekomo siedzi w pałacu i pilnuje żyrandola. Ośmieszenie jest niewątpliwie powodem utraty pewnej liczby głosów.

Przyczyna druga leży poza samym Komorowskim. Zapłacił za osiem lat rządów Platformy. Podsłuchany minister Bartłomiej Sienkiewicz wyraził to wulgarnie, ale wyjątkowo celnie, po cóż miałbym się silić na własne słowa:

Bo jego podstawowe pytanie jest: a co ja z tego kurwa mam?! Gdzie jest ten pieniądz u mnie w portfelu? A nie że ma wypierdolonego orlika przed oknami, bo on ma w dupie tego orlika, podobnie ma tę autostradę w dupie! Bo dla niego jest pytanie o efekt rozbudzonych aspiracji, jak się rozbudziło aspiracje, to są pewne konsekwencje. Najpierw są takie aspiracje, aby państwo było bardziej umyte i bardziej przypominało to, co ma na Zachodzie albo co sobie wyobraża. A potem się aspiracje przesuwają do własnego portfela.

Niestety kolejne rządy od ponad dwudziestu lat o tym zapominały i Platforma nie była wyjątkiem. Zresztą to nie tylko wina PO, po prostu kapitalizm (szczególnie w warunkach kryzysu i egoizmu kiełkującej warstwy pracodawców) okazał się nie taki fajny, jak wszyscy myśleli. Zapomniano o tym, że kasjerka w „Biedronce” też jest potrzebna i pracownik fizyczny również, i także mają ochotę godnie żyć. Nie każdy może założyć własna firmę i żyć wygodnie z zagospodarowywania funduszy europejskich, które za parę lat zresztą się skończą. Andrzej Duda miał proste recepty, które nie liczyły się z możliwościami państwa. Twierdził, że podwyższy kwotę wolną od podatku do 8 tysięcy, zwolni emerytów z PIT, da 500 zł miesięcznie na drugie i następne dziecko w rodzinie, przywróci wcześniejszą ustawę emerytalną, co spowoduje zwiększenie liczby miejsc pracy dla młodszych ludzi. Urzędujący prezydent na taki beztroski populizm nie mógł sobie pozwolić. Jednak to również nie była najważniejsza przyczyna katastrofy.

Trzecia przyczyna jest winą samej Platformy. Przez pięć lat było wolno mówić „Komoruski”, „pachołek Rosji”, „morderca naszego prezydenta”, Nie rozliczono przestępstw 4RP. Wariaci i psychole stawali się coraz bardziej aktywni i bezkarni. To implikowało całą resztę, choć jeszcze nie przesądziło o wyniku ostatecznym.

Ostatecznie przed drugą turą prezydent wziął udział w dwóch debatach, w których zaprezentował się nieźle. Pierwsza z nich obejrzało ponad 10,5 miliona widzów. Według tradycji poprzednich wyborów prezydenckich od 1990 roku powinien wygrać. Tak dotychczas bywało. Jednak pojawił się tak zwany X factor, czyli nowy i nieznany wcześniej czynnik, który zmienił dotychczasowe zasady tak bardzo, że wszelkie przewidywania stały się mało aktualne. Czynnikiem X w tych wyborach stał się internet. Szacowne grono leśnych dziadków w sztabie Bronisława Komorowskiego zbagatelizowało internet całkowicie. Być może prezydent nie jest fanem komputerów, tabletów i smartfonów, ale w końcu jest jakaś grupa młodzieży w Platformie? Zamiast marnować chęci tych młodych ludzi do debilnego roznoszenia ulotek, trzeba było wysłać swoją własną armię internetową. PiS to zrobił i architektem sukcesu stał się mało znany Paweł Szefernaker kierujący internetowym zespołem w sztabie Andrzeja Dudy.
Dziś młodzi ludzie należą do pokolenia digital native, ich żywiołem są smartfony, memy internetowe, selfie, eventy facebookowe i lajki. Nie lubią dużo czytać, nie lubią polityków, nie oglądają debat przedwyborczych. Oglądają filmy z Youtube i memy – obrazki i zdjęcia z krótkimi, złośliwymi podpisami. To zjawisko nie jest nowe, przed każdymi wyborami pojawiały się krążące w ten sposób materiały. Były zwykle preparowane przez tzw. kuców Korwina. Często były to króciutkie filmiki pod tytułem np. „Korwin masakruje lewaka”. Zawierały zwykle jakąś celna ripostę wodza, bo nie o dyskusję tam chodziło, ani nie o argumenty. Podczas tych wyborów pojawiła się masa krytykujących, ośmieszających lub obrażających prezydenta memów. PiS to wykorzystał i zwielokrotnił zatrudniając tzw. internetowych trolli. Praktycznie nie sposób było znaleźć memy krytyczne wobec Dudy, wszystkie tego typu strony zostały opanowane przez ekipę PiS. Na przykładzie strony demotywatory.pl można stwierdzić, że memów antyprezydenckich było nawet kilkadziesiąt dziennie, były one „podbijane” nie tylko przez armię internetową sztabu Dudy, ale sporą grupę wolontariuszy. Zaś krytyczne wobec Dudy były natychmiast oceniane źle i w rezultacie zwykły internauta nie miał szans ich odnaleźć. Zarówno filmy, jak i memy były następnie rozsyłane i powielane przez rozmaite fora od „Naszego Dziennika” po „Gazetę Wyborczą”. Stawały się tematem postów na Facebooku i Twitterze. Wykorzystywano je do promowania rozmaitych antyprezydenckich eventów facebookowych. W rezultacie każdy posiadacz smartfona musiał się natknąć na to przynajmniej kilka razy dziennie. Konsekwentnie cała grupa młodych ludzi została zaatakowana obrazem prezydenta jako śmiesznego „Bula”, który skacze po krzesłach w japońskim parlamencie i z satysfakcją podwyższa podatki, żeby żyło się lepiej jemu samemu i kolesiom z PO.
Powiedzmy sobie szczerze – to jest grupa podatna na manipulację. Spora część z nich nie pamięta rządów PiS, bo byli dziećmi, często dopiero startują w dorosłym życiu, mają ogromne apetyty i małe możliwości. Nie wiedzą nic o PRL i prawdziwych kosztach transformacji, które ponosiliśmy przez 25 lat. Atakowani propagandą przez kilka tygodni, łatwo przyswoili sobie przekaz ośmieszający prezydenta.
A co było po drugiej stronie? Oldskulowy „telefon do przyjaciela” i zero aktywności internetowej. Ludzie, czy tam w waszym sztabie czas się zatrzymał w latach dziewięćdziesiątych? Młodzi dziś korzystają z instant messaging, nie rozmawiają przez telefon, w ogóle mało rozmawiają, bo nie bardzo potrafią. Tak, trzeba ich wychowywać, ale wybory to nie jest zbyt dobra pora na działania edukacyjne.
Platformerska rada starszych na ten zalew internetowego szamba zareagowała podobnie jak niedawno Stefan Bratkowski w swej internetowej gazecie.

Co do nas, nie lubimy internetowego chamowa. Chamowo obrzuca nas obelgami, ale tylko samo sobie wystawia świadectwo.

Może to i kulturalna reakcja, ale chamowo właśnie wygrało wybory. Wszystko bowiem wskazuje na to, że to właśnie Paweł Szefernaker z armią pisowskich trolli stał się Wunderwaffe Andrzeja Dudy.
Dziś PiS jest na fali, będzie dalej korzystać ze swej najskuteczniejszej broni, zaś Platforma Obywatelska to dziś (cytując wspomnianego klasyka) „chuj, dupa i kamieni kupa”. I obawiam się, że Donald Tusk nie przyjedzie z Brukseli, żeby ogarnąć tę beznadzieję. Zatem wszystko wskazuje na to, że przegracie wybory jesienią.

PS. Sorry, taki mamy klimat. Obym się mylił.

Oceń felieton

24 komentarze “Jaka piękna katastrofa”

Możliwość komentowania została wyłączona.