Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Prezydenckie sondaże

W powieści Crack in the space (polski tytuł Inna Ziemia), napisanej w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, Philip K. Dick opowiada o czasach bardzo odległej przyszłości. Cywilizacja ludzka technicznie jest zdolna do kolonizacji planet naszego układu słonecznego i zamierza to uczynić z powodu przeludnienia. Tłem wydarzeń jest trwająca kampania prezydencka w USA, w której po raz pierwszy wygrywa czarnoskóry kandydat. Rzeczywistość przerosła fantastykę, ponieważ nie musimy czekać kilkaset lat na wybór prezydenta o czarnym kolorze skóry.
Jednak nie bez powodu zwracam uwagę na książkę kultowego pisarza science-fiction. Nawet on, człowiek z wielką wyobraźnią, nie nie widział możliwości wyboru Murzyna na prezydenta w realnej przyszłości, uczynił taki wybór częścią bardzo odległej przyszłości. Wyborcy są bowiem dość konserwatywni. Zauważmy, że Amerykanie – choć dokonali kilka lat temu zadziwiającego wyboru, to jednak przez wszystkie lata trwania amerykańskiej demokracji nie wybrali prezydentem kobiety. Ba, kobieta nawet nie stała się nigdy oficjalnym kandydatem. Tak, tak. Hillary Clinton była tylko kandydatką na kandydatkę Partii Demokratycznej.
Polski wyborca jest jeszcze bardziej konserwatywny. Nawet jeśli wydaje się, że w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat odbyliśmy przyśpieszony kurs nowoczesności, to niektóre dziedziny życia na pewno żadnej nowoczesności nie podlegają. Wybory prezydenckie są właśnie takim probierzem konserwatyzmu polskiego.
Na stanowisko prezydenta na pewno nie zostanie wybrana kobieta. Nie miałaby szans nawet szanowana powszechnie profesor Łętowska, której nie sposób odmówić zasług w tworzeniu państwa prawa w Polsce. A co dopiero kompletnie nieznana asystentka lewicowych posłów o dość dziwacznej mieszance katolickich i lewicowych przekonań, która na dodatek nazywa się Ogórek.
No właśnie, nazwisko kandydata ma ogromne znaczenie. W całej historii mieliśmy tylko dwóch prezydentów wybieralnych (z tego powodu pomijam Bieruta), których nazwisko nie kończyło się na -ski. Pierwszego – Narutowicza – zabiliśmy tuż po dokonanym wyborze. Drugi – Wałęsa – został prezydentem w sposób wyjątkowy. Otóż po pierwsze, mało co nie przegrał z nijakim, mówiącym po polsku z akcentem, kandydatem o zerowym dorobku, kŧórego jedynym atutem było to, że nazywał się Tymiński. A więc miał nazwisko kończące się na -ski. Atutem Wałęsy, który w ostatecznym starciu dał mu przewagę, był jego dorobek legendarnego przywódcy „Solidarności” i reputacja człowieka, który obalił komunizm. W przeciwnym razie Wałęsa byłby bez szans. W takich okolicznościach wybór Aleksandra Kwaśniewskiego, jako znanego już polityka lewicy, był oczywistością. Wałęsa nie miał już szans nigdy potem.
W 2005 roku Polacy woleli wybrać śmiesznego, zakompleksionego kurdupla z bratem bliźniakiem, bo nazywał się Kaczyński. Znowu nazwisko na -ski. Tusk był bez szans, choć wszyscy uważali, że zdecydowanie wygrał debatę prezydencką i miał dobry program polityczny. Ale nazwisko miał dziwne, jakieś takie mało polskie.
Jeśli chcemy poważnie dyskutować o polityce, to dajmy spokój dyskusji o kandydatach mających dziwne lub nawet śmieszne nazwiska. Żaden Bubel, Palikot, Ogórek, czy Duda nie mają szans by stać się prezydentem Polski. No dobrze – powie ktoś – to dlaczego Duda ma koło dwudziestu procent w sondażach? To akurat proste. Mniej więcej tyle jest wyborców fanatycznie oddanych PiSowi. Oni zagłosują nawet na kota Pana Prezesa, jeśli dostaną takie polecenie. Jednak jedynym kandydatem, który miałby szansę powalczyć z prezydentem Komorowskim jest tylko sam Jarosław Kaczyński. Właśnie ze względu na nazwisko. Zatem darujmy sobie czcze dyskusje i udawanie, że ktokolwiek ma szansę w tegorocznych wyborach prócz obecnego prezydenta. Bronisław Komorowski jest dobrym prezydentem dla większości wyborców, cieszy się obecnie ponad 70% zaufaniem społecznym, ale nawet gdyby był dużo gorszy, to w obecnej sytuacji ma wybór w kieszeni.
Żona prezydenta to prezydentowa, a mąż pani prezydent? Pan prezydentowy Ogórek? Wolne żarty, nasz język nie pasuje wciąż do takiej sytuacji. Nie będzie prezydentem pani o nazwisku swojskim, ale śmiesznym. A prezydent Duda? Jak powiemy o małżonce? Prezydentowa Dudowa? A może z kaszubską końcówką żeńską -ka? Prezydentowa Dudka? A może jak w Lipcach Reymontowskich – prezydentowa Dudzicha? No właśnie. Polacy, choć sobie tego nie uświadamiają, są związani językiem. Prezydent i wszystko, co się z nim wiąże ma być na poważnie. Dlatego nikt nie miał pretensji do Bronisława Komorowskiego o nieco obciachowe wąsy, które zresztą zgolił, ale wielu nie mogło mu darować ośmieszającego „łączenia się w bulu”.
Podsumujmy zatem. Czy w polskiej polityce zatem nikt bez nazwiska kończącego się na -ski nie ma szans w wyborach prezydenckich? Nie ma. Zdecydowanie nie, z jednym wyjątkiem, za kolejnych pięć lat może mieć szansę Donald Tusk. Wyborcy mogą dać mu palmę pierwszeństwa pomimo nazwiska, a to ze względu na to, że jest on symbolem człowieka sukcesu. Premierem, który na tym stanowisku był najdłużej w historii Polski demokratycznej (celowo pomijam PRL i rządy emigracyjne, bo tam stanowisko nie zależało od powszechnych wyborów). Prezydentem Unii Europejskiej. Wróci do Polski zapewne w glorii chwały i to może dać mu zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Tym bardziej, że nie będzie mógł już mu zagrozić ponad siedemdziesięcioletni wtedy Jarosław Kaczyński.
Co mam na poparcie swych tez? Nic. Pozostaje Wam jedynie zapisać sobie moje rozważania i za wiele lat przyznać, że miałem rację. 😉

Oceń felieton

6 komentarzy “Prezydenckie sondaże”

Możliwość komentowania została wyłączona.