Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Orange Story

Kochane Orange!
Moja przygoda z Wami rozpoczęła się, gdy ostatecznie zlikwidowano TP. S.A. Wówczas szybko przekonałem się, co potrafi Wasz wspaniała i prężna firma. Najpierw przestał działać DSL i nie można było tego nigdzie zgłosić, bo z linii DSL – tylko dla firm odsyłano mnie jako osobę prywatną do innej linii. Z kolei na linii telefonicznej dla osób prywatnych przyjmowano tylko reklamacje Neostrady, a ja przecież miałem DSL. Po paru dniach dzwonienia tu i tam, zaopatrzony w koc i termos z kawą udałem się do Telepunktu Orange i tam dopiero pod groźbą strajku okupacyjnego, po godzinie dzwonienia od Annasza do Kajfasza udało się załatwić przyjęcie zgłoszenia awarii. Zgłaszanie przez panel WWW nieodmiennie powodowało, że przychodzili dwaj panowie naprawiać mi telefon, który zepsuty nie był.
Szczęśliwie z praktycznie niedziałającym DSL udało mi się dotrwać do końca umowy, miesiąc wcześniej złożyłem wypowiedzenie i naiwnie myślałem, że na tym się skończy.
Jednak wyraźnie nie doceniłem kreatywności korporacji. Miesiąc po zaprzestaniu korzystania z usług Orange dostałem rachunek za telefon, którego – łatwo się domyślić nie miałem. Tym razem sprawę załatwiłem błyskawicznie. Po godzinnym oczekiwaniu w kolejce, pani konsultantka wykonała kilka telefonów i już po dwóch godzinach wędrowałem do domu z numerem reklamacji. Po kolejnych dwóch tygodniach dostałem fakturę korygującą, czyli +43 zł i -43zł dawały zero złotych. Dobrze że mam maturę z matematyki, bo bym się nie domyślił.
Dziś po kolejnych kilku miesiącach dostałem kolejną e-fakturę tym razem opiewającą na 200 złotych z powodu niezwrócenia sprzętu – Liveboxa lub dekodera telewizyjnego. Chętnie bym oddał firmie Orange i Liveboxa, i dekoder telewizyjny, ale ich nigdy nie miałem.
W czasie wizyty w Telepunkcie Orange okazało się chyba po ósmym telefonie pani konsultantki, że chyba chodzi o modem DSL. Problem w tym, ze ja ten modem usiłowałem oddać w sierpniu ubiegłego roku i dzisiaj, ale konsultantka nie mogła go przyjąć, bo on nie istnieje w systemie. Nic dziwnego, bo o ile pamiętam umowę sprzed lat, to modem kupowałem za symboliczną złotówkę.
Raptem po półtoragodzinnym wydzwanianiu przez panią konsultantkę do różnych infolinii okazało się, że dziś również modemu ode mnie nie przyjmie, ale trzeba wezwać technika, który przyjdzie do mnie do domu w ciągu zaledwie 14 dni i modem odbierze, a jak już odbierze, to ja będę musiał zaliczyć jeszcze jedną wizytę w celu odkręcenia tych dwustu złotych, które ode mnie chce wydębić Orange.
Dzięki ci Orange. Dzięki Wam moje szare i nudne życie stało się przygodą pełną niepewności i zaskakujących zwrotów akcji niczym film o Jamesie Bondzie.
Niech Moc będzie z Wami, życzę Wam dalszych sukcesów w budzeniu autentycznej i niekłamanej wściekłości Waszych obecnych i byłych klientów.

Oceń felieton

3 komentarze “Orange Story”

Możliwość komentowania została wyłączona.