Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Śmierć generała

 
general
Po raz pierwszy usłyszałem nazwisko Jaruzelski jako szczeniak jeszcze, po masakrze w grudniu 1970 roku. Z rozmów starszych dowiedziałem się, że to on odpowiedzialny jest za rozkaz strzelania do ludzi. Całą siłą swojego czternastoletniego serca życzyłem mu wtedy, by ktoś wymordował mu rodzinę, by poczuł to, co czują tysiące innych ludzi.
Po raz kolejny nazwisko Jaruzelski wypłynęło na początku lat osiemdziesiątych. Gdy został Pierwszym Sekretarzem PZPR i jednocześnie premierem, miałem jak najgorsze przeczucia, wkrótce okazało się, że niebezpodstawne. Gdy Jaruzelski wprowadził stan wojenny, życzyłem mu wszystkiego najgorszego, za to że skazał mnie na beznadziejną egzystencję w zniewolonym kraju, w którym beznadziejny los krzyżował się z monstrualnym kretynizmem i absurdem.
Po 1989 roku, gdy Jaruzelski został zatwierdzony przez sejm jako prezydent Polski, dzięki celowej rozgrywce ówczesnego Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, gotów byłem wyć z wściekłości. Uważałem, że jego miejsce jest na szubienicy, a nie prezydenckim pałacu.

Mijały lata. Pierwszym zaskoczeniem był moment, gdy generał sam zrzekł się prezydenckiego fotela, umożliwiając tym samym szybsze przejście kraju do następnego etapu w tej drodze do demokratyzacji. Potem zdziwił fakt, że nigdy w żaden sposób nie usiłował uniknąć odpowiedzialności, że – w miarę jak pozwalało mu na to zdrowie – stawiał się w sądzie. W wielu wywiadach podkreślał, że bierze pełną odpowiedzialność za swoje decyzje i gotów jest ponieść ich konsekwencje. Cóż, trzeba przyznać, że żaden znany z historii dyktator, nigdy nie tylko nie wygłosił takiej deklaracji, ale raczej konsekwentnie unikali wszyscy wszelkich konsekwencji.

Skoro nie udało się przez wiele lat przekonać żadnego sądu, o jakiejś winie generała, nie ma innego wyjścia, jak zdać się na ocenę historii, która kiedyś po wielu latach go osądzi. Być może osądzi go znacznie łaskawiej – przypuszczam – niż niektórych moralnych kurdupli wywodzących się z całkiem innego obozu.
Tak się składa, że do dziś co jakiś czas mam do czynienia z ludźmi, którzy uważają, że cel uświęca środki. A cele niby mają szlachetne. Niestety wszystkie lata mojego życia pokazują, że cel zanurzony w gównie przestaje być szlachetnym celem. Zaczyna śmierdzieć.

Dlatego na przekór sobie samemu sprzed lat zacząłem szanować Generała.

Oceń felieton

2 komentarze “Śmierć generała”

Możliwość komentowania została wyłączona.