W intelektualnym światku internetu zahuczało, gdy pisarka Kaja Malanowska kurewsko się wkurwiła, iż za ponad rok pierdolonej pracy zarobiła niecałe siedem kafli. Normalnie wkurwić się można, całkowicie podzielam jej zniechęcenie, za 6800 w ciągu roku się nie wyżyje.
A… co to jest intelektualny świat internetu? To jest ten kawałek Fejsbuka, który zawłaszczyli artyści i celebryci oraz ich folowersi (followers) i hejterzy (haters).
Hejterzy zareagowali najszybciej. Skoro Kaja pierdoli życie, pierdoli pisanie, a nawet pierdoli wszystko, to oni pierdolą Kaję. Wtedy odezwali się folowersi, że przecież artystka też człowiek i na ten kieliszek chleba powszedniego chce zarobić, więc ma prawo pierdolić wszystko, gdy płacą jej mniej niż minimalna renta. Świat miał jednak głęboko w dupie egzystencjalne problemy wschodzącej gwiazdy polskiej literatury, wszyscy się zajmowali Ukrainą, a w ostateczności nadchodzącą kampanią do Europarlamentu. Jednym słowem Kaja nie ma wyczucia rynku. Swój „wkurw” mogła wrzucić do sieci wczesnym latem, gdy posłowie wyjeżdżają porozbijać się trochę meleksami w cieplejszych krajach, w newsach się robi kurewska posucha, wtedy nawet Marcin Meller zaprosiłby ją do „Drugiego śniadania mistrzów” – a kto wie – może i na rozkładówkę.
Śledząc nie tylko polityczne ekscesy rodaków, na dyskusję wokół inkryminowanego wpisu musiałem trafić prędzej czy później. Nietrudno też było znaleźć nieco informacji o autorce. Wbrew pozorom nie jest tegoroczną absolwentką gimnazjum dla inteligentnych inaczej, ale specjalistką od bakterii z doktoratem zrobionym na University of Illinois, nauczycielką, wśród swoich zajęć życiowych miała również pracę na rzecz uchodźców, sporo podróżowała i wbrew pozorom nie jest nastawioną roszczeniowo harpią, która chciałaby korzystać z przywilejów pisarki niczym w głębokim PRLu, czyli z mecenatu państwowego.
Niezależnie od wysublimowanego języka owego wpisu na Fejsbuku, nie sposób nie zauważyć, że faktycznie czytelnictwo w Polsce znalazło się nawet nie na dnie, ale parę metrów poniżej dna. Porównywałem niedawno nakłady książek w Danii liczącej pięć milionów obywateli z Polską. W Danii te nakłady są większe. Największa polska gazeta ledwie dorównuje nakładom gazet szwedzkich i duńskich. I proszę mi tu nie pierdolić o biedzie i nędzy w Polsce, bo skoro ja – biedny emeryt – kupuję książki, stojąc najniższych szczeblach drabiny majątkowej w tym kraju, to innych również stać. Tylko nie mają takiej potrzeby.
Tak więc, słowo się rzekło, kobyłka… znaczy Malanowska w Kindlu. Wybrawszy najniższą cenę (przepraszam autorkę uniżenie) kupiłem ebooka z najnowszą powieścią, która została nominowana do nagrody Nike. Powieść nosi tytuł „Patrz na mnie Klaro!”. Od pierwszych stron książki rzuca się w oczy potrójna narracja, która zostaje zresztą graficznie wyróżniona drukiem. Dwa wątki są prowadzone w narracji pierwszoosobowej z poziomu narratora lub raczej narratorki istniejącej na poziomie świata przedstawionego. Są to właściwie dwie narratorki, jedna pisze coś w rodzaju intymnego pamiętnika, w którym znajdzie się miejsce na wszystko – od orgazmu po złamany paznokieć. Język owego pamiętnika jest nieco wulgarny, niekiedy bardzo potoczny, a czasem zagadkowy. Nietrudno się domyślić, że takim językiem mógłby być pisany blog.
Narracja druga to coś w rodzaju monologu wewnętrznego osoby dość zdyscyplinowanej życiowo, całkowicie różnej od narratorki pierwszej. Nie wiemy na początku, czy wystąpi jakiś związek tych narracji i tych osób. Trzeci tok narracji można by określić jako ten właściwie epicki, a więc opowiadający losy bohaterki o imieniu Klara. Dzieje Klary poznajemy od czasów szkoły podstawowej. I tu warto przypomnieć pewną zasadę, którą bardzo obrazowo wyraził Antoni Czechow. Powiedział on, że jeśli w utworze dramatycznym na scenie widać strzelbę wiszącą na gwoździu, to najpóźniej w ostatnim akcie ta strzelba musi wypalić.
W powieści Malanowskiej strzelba nie wypaliła. Sporą część książki zajmuje opowieść o szkolnej przyjaźni Klary z Agatą Jaroszuk, która w pewnym momencie z niewiadomego powodu tę przyjaźń odrzuca, a Klara chcąc za wszelką cenę przyjaźń odzyskać staje się – rzec można – prekursorką stalkingu. Opowieść o tym rozwija się interesująco, lecz nagle się kończy. W dalszym toku narracji dowiadujemy się, że Klara ma pewne tendencje do zbyt daleko idących wyobrażeń na temat związków łączących ją z innymi ludźmi. Jednak urwana narracja dotycząca lat szkolnych i natychmiastowe przejście do wieku dorosłego jest jak przerwany hejnał z wieży mariackiej, jak 9. Symfonia urwana po pierwszym dźwięku fagotu. Coś tu zgrzytnęło i poczucie tego zgrzytu nie opuszcza nas aż do końca.
Może nie potrafię już czytać literatury współczesnej, ale jedyną pewną postacią w tej powieści jest Franciszek będący łącznikiem pomiędzy Klarą, a kobietami o nieznanej tożsamości, które pojawiają się w owych „obocznych” narracjach. W końcu zaczynamy się domyślać, że blog prowadzi rzekoma kochanka Franciszka, a drugie wspomnienia są narracją samej Klary. Potem jednak zaczyna się to splatać coraz bardziej i mamy chwilami wrażenie, że może tu chodzić o osobę nie w pełni władz umysłowych z tendencją do rozszczepienia jaźni. Czy Klara ma swoje rozdwojone alter ego istniejące tylko w internecie? Nie jest to wcale głupi pomysł. Mam do czynienia z internetem od kilkunastu lat i zdaję sobie sprawę ze schizofrenicznych postaw wielu ludzi, którzy na potrzeby internetu stwarzają sobie alternatywną osobowość.
Pomimo wypunktowanych wcześniej braków książkę czyta się z zaciekawieniem. Malanowska ma styl lekki, a nawet czasem swobodny, doskonale umie wplatać dygresje, które stanowią takie miniaturowe okienka przez które wpada nieco więcej światła ze świata przedstawionego. Niekiedy dygresje stają się ironiczną oceną tego świata.
Tymczasem mijają ją kobiety jak z tiulu, jak z mgły i morskiej piany, kobiety szukające i niecierpliwe, które biegną prędko przed siebie, żeby zdążyć uchwycić umykającą okazję szczęścia. Mijają ją mężczyźni podążający zawsze krok jeden za kobietami. Wszystkim się tu wydaje, że coś ich jeszcze czeka.
Racja. Wszystkim się wydaje. Czy nominacja do nagrody Nike jest uzasadniona? Nie jestem krytykiem literackim, więc nie muszę o tym decydować.
Mam jednak dla autorki pewien cytat. Słowa które wypowiedział Gandalf, a ich adresatem był Bilbo Baggins:
Bardzo przyzwoity hobbit z ciebie, panie Baggins, i ogromnie cię lubię, ale mimo wszystko jesteś tylko skromną, małą osóbką na bardzo wielkim świecie.
Sapienti sat.
5 komentarzy “Kaja naga, Kaja ubrana”
Zaciekawiłeś mnie. Może kiedyś przeczytam książkę pani Malanowskiej…
A swoją droga to ciesze się (po raz kolejny) że nie mam Facebooka i takie problemy docierają do mnie już mocno przefiltrowane przez znajomych 🙂
Nie ma problemu, jak masz Facebooka, problemem jest jeśli Facebook ma ciebie. 😉
W „Wyborczej” niejaki Varga wdeptał Malanowską w ziemię i jeszcze zakręcił obcasem. Belfer traktuje ją w sposób bardzo łagodny. Tylko dlaczego mam dziwne wrażenie, że w sumie to przydeptał jeszcze to, co pozostawił Varga?
A tytuł artykułu to tak, żeby przyciągnąć publikę? 😉 Bo związku z Goyą żadnego nie widzę.
W ogóle nie orientuję się we współczesnej polskiej literaturze, wydaje mi się, że po tym, jak „Wojna…” Masłowskiej została okrzyknięta hiciorem doznałam szoku, i od tego czasu nie potrafię się zmusić. Ostatnio koleżanka – również na Fejsie – zacytowała fragment „Pokolenia Ikei” i doznałam kolejnego urazu na widok „dziubka” (za którym, żeby było ciekawiej, zaraz pojawił się „dzióbek”) i braku choć jednego przecinka. Wydaje mi się, że znam receptę na sukces: złamać wszelkie zasady ortograficzne i stylistyczne, dodać parę wulgaryzmów, zapożyczeń, i napisać to w formie bloga przynajmniej częściowo – voila! Malanowska więc przynajmniej pozytywnie zaskakuje porządną polszczyzną i w miarę bogatym zasobem słów.
Co do strzelby, to ona nie musi wystrzelić – chyba, że mowa o kryminale. To tak jak z dekoracjami na planie filmowym lub tle muzycznym w filmie – strzelba może nasuwać pewne skojarzenia, może wskazywać na pewne cechy bohatera/ki, lub na okoliczności, kontekst etc. Agata i Michał (nie wspomniałeś o tym, że ta historia też się urywa) to nie są historie samodzielne, to jest tło służące rozbudowaniu postaci Klary. Z biograficznego punktu widzenia opisane zostały najważniejsze momenty w jej życiu, powiązane z jej tendencją do bezkrytycznego uwielbienia i chorobliwego przywiązania do obiektów jej westchnień. Jej fascynacja koleżanką jest moim zdaniem bardzo istotna w kontekście jej późniejszej fascynacji Tamtą Kobietą. Całość jest połączona historią jej związku z matką, który też jest bardzo istotny. Pod tym względem nie odczułam żadnego braku płynności w narracji.
Książka zgrabnie napisana, ale nie porywa. Tematyka wydaje mi się bardzo ciekawa z socjologicznego punktu widzenia. Malanowska pisze o moim pokoleniu kobiet, kobiet z pozoru silnych, niezależnych, wyzwolonych… Kobiet pracujących, bezdzietnych, samodzielnych… A w rzeczywistości? Może jest o tym, że brak zależności od mężczyzn przeradza się… w pojawianie się nowych zależności (od innych kobiet, od alkoholu, od opinii innych ludzi…), o tym, jak porzucenie tradycyjnych ról pociąga za sobą brak ról nowych, kobiety zostałe rzucone w świat emancypacji bez żadnego przygotowania. Brak sensu życia, pustka i niepewność, brak stabilizacji, prawdziwej więzi z ludźmi, ciągła potrzeba akceptacji… Jakakolwiek bliższa więź międzyludzka przeradza się tu w patologię. W książce brak silnych mężczyzn, brak ojca, brak syna (pojawia się wyimaginowany w jednym momencie). Michałowi i Franciszkowi daleko do typu „prawdziwego mężczyzny”… Sztuka, kariera, miłość, przygodny seks – żadne nie wypełnia próżni w życiu Klary / Tamtej Kobiety. To tylko kilka pomysłów na to, o czym może być ta powieść, pewna nie jestem, co było intencją autorki, zresztą chwała jej, że przynajmnie jest jakieś pole do interpretacji w dzisiejszych czasach namolnej dosłowności.
Dobry tytuł to połowa sukcesu. 😉
Związku z Goyą nie ma żadnego, prócz tego, że on przedstawił jakby dwa oblicza kobiety, która inna jest w nagości, a inna w stroju. Tu mamy też dwa oblicza Malanowskiej. Jedno obiecującej pisarki, zgłoszonej do Nike. Drugie wkurzonej baby, która może wyobraziła sobie, ze jest kimś więcej niż jest.
Aczkolwiek historia jej dość infantylnego wpisu na Facebooku i sfory hejterów, którzy znaleźli okazję, by jej dokopać, interesowała mnie jakby mniej.
Sama książka – jak napisałaś – nie porywa. I to jest clou także moich uwag. Natomiast słusznie zwróciłaś uwagę na ten szczególny brak mężczyzn z osobowością. To chyba takie trochę rosyjskie? 😉
Narracyjnie, jako polonista, widzę jednak pewne niedoskonałości, czy może raczej nieporadności w pewnych momentach. I to właśnie mnie irytuje, bo inne fragmenty są świetne.