Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Za darmo

 

Gdy zaczynałem swą edukacją na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku w kartonowym tornistrze miałem elementarz, książkę do matematyki, dwa zeszyty ćwiczeń, zwykłe zeszyty w linię i w kratkę oraz drewniany piórnik. Cale to szkolne wyposażenie grzechotało głośno podczas, gdy szedłem do szkoły, ale na pewno nie było ciężkie*.
elementarz
Elementarz był używany, podobnie jak większość podręczników w następnych klasach. Na nowe książki dostawało się talony do księgarni, a tych zawsze było niewiele i dostawali je tylko niektórzy. Kolejne pokolenia uczniów odkupywały książki od starszych roczników. O podręczniki należało dbać. Za poplamioną lub pobazgraną książkę można było dostać po łapach. Okładało się książki w szary papier, a w nieco późniejszych czasach pojawiły się plastikowe okładki na książki. Uczniowie nosili też mundurki. Były one w niebieskim lub granatowym kolorze. Rodzice kupowali książki, zeszyty, mundurki i inne szkolne przybory. Nie było to wcale tanie, ale też nie rujnowało domowego budżetu. Uczeń klasy ósmej miał już koło dziesięciu podręczników i tyleż zeszytów, więc podręczniki używane były istotną potrzebą biedniejszych rodziców.

Podręczniki darmowe pojawiły się w latach osiemdziesiątych. Ich właścicielem była szkoła, uczeń je tylko wypożyczał, a żywotność książek wyliczano na trzy lata. Z tym było wiele problemów, ponieważ niektóre książki były fatalnie wykonane i same się rozpadały po paru miesiącach. Trudno było wyegzekwować opłaty za zniszczone podręczniki. W rezultacie bibliotekarze kombinowali jak mogli, by żywotność tej makulatury za wszelką ceną przedłużyć do trzech lat. Rodzice płacili jedynie za zeszyty ćwiczeń, ale te stawały się coraz ważniejsze w nauczaniu początkowym, więc wydatki w pierwszych trzech latach nauki nie były wcale tak małe. Sukcesy gospodarki niedoboru w latach osiemdziesiątych spowodowały zniknięcie mundurków. Nie można było ich wymagać, ponieważ kupno kawałka niebieskiej tkaniny graniczyło z cudem. Ujemnym efektem wprowadzonej wówczas polityki były problemy z terminowością wydawania podręczników i wzrost postaw roszczeniowych wobec szkoły, które istnieją do dziś, a wyrażają się w w prostym: „jeśli szkoła wymaga, to niech szkoła da”. Od roku 1989 często można się zetknąć z sytuacją, gdy uczeń podręcznika nie ma wcale albo ma zupełnie inny, często pochodzący sprzed kilkudziesięciu lat, raczej po mamie niż starszym rodzeństwie, a uzasadnienie jest proste: „nie mam pieniędzy”. Brak pieniędzy na podręczniki nie oznacza braku pieniędzy na najnowszy model telefonu dla ucznia lub samochodu dla taty. Nie zamierzam przez to negować faktycznie istniejącej biedy, ale zwracam uwagę, że istnieje tez specyficzna „bieda szkolna”.

Dziś faktycznie szkolna wyprawka pierwszoklasisty kosztuje sporo. Podręczniki nie są najbardziej kosztowną pozycją. Zmiany w sposobie nauczania spowodowały, że od lat najbardziej kosztowne są zeszyty ćwiczeń. Są one z założenia jednorazowe, bowiem w nich się pisze, wkleja i wycina, więc nie da się ich używać przez wiele lat. Są atrakcyjne, kolorowe i drukowane na dobrym papierze, więc drogie. Pierwszoklasiście nie wystarczy też jeden elementarz. Podstawowy zestaw to książka do matematyki, języka polskiego i środowiska, do tego jeszcze podręcznik języka obcego i katechizm na lekcje religii. W związku z tym powstaje pytanie, który z tych podręczników ma być darmowy zgodnie z zapowiedziami premiera Tuska i minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej?
Jeden z moich znajomych orzekł, że na pewno będzie to katechizm. 😉

Pomysł darmowego podręcznika do pierwszej klasy jest durny i populistyczny. Po pierwsze, od dawna nie ma jednego podręcznika w pierwszej klasie. Po drugie nie da się go wydać do września 2014, bo podręcznik należy przetestować przez rok, bez testów będzie to knot. Po trzecie, podręcznik nie zamyka sprawy wysokich kosztów wyprawki pierwszoklasisty. Po czwarte, edukacja nie kończy się na pierwszej klasie. Można by jeszcze długo wyliczać wady tego pomysłu.
Edukację na pewno należy zacząć powoli i sukcesywnie reformować zaczynając od pierwszej klasy. Jednak najpierw należy zadać sobie pytanie czy sześciolatek musi spędzić w szkole 27 godzin tygodniowo? Czy musi być pierdylion niepotrzebnych gadżetów edukacyjnych? Czy nie należy odchudzić programu edukacyjnego? Zmiana podręczników będzie prostą konsekwencją dużo ważniejszych zmian.
A pierwszym krokiem powinna być zmiana debilowatych specjalistów od public relations na specjalistów od edukacji wśród doradców premiera.


* Dokładniej opisałem to tutaj.

Oceń felieton

3 komentarze “Za darmo”

Możliwość komentowania została wyłączona.