Hahaha! – rzekł jeden ze znajomych, gdy zwierzyłem się mu, że chodzi mi po głowie tekst o etyce polityków. Nic dziwnego. Nie tylko w Polsce krąży dowcip:
– Po czym poznać, że polityk kłamie?
– Mówi.
Nie tylko w naszym kraju ludzie mają alergię na polityków i uważają ich za coś w rodzaju pijawek. W 2000 roku Rosario – znajoma z Portugalii – stwierdziła, że politycy nie są prawdziwymi ludźmi, że mają coś w rodzaju wirtualnego bytu, w którym stają się kukiełkami kompletnie oderwanymi od rzeczywistości. Thomas – znajomy z Niemiec – zapytany o zmiany polityczne w jego kraju, gdy odchodził kanclerz Gerhard Schröder, użył idiomu oznaczającego mniej więcej to, co po polsku określa się jako różnicę między dżumą a cholerą. Z kolei Irlandczyk Patrick podczas dyskusji, która zboczyła na tematy polityczne, rzekł, żeby się lepiej napić piwa, bo polityczne dyskusje za bardzo podnoszą mu ciśnienie.Co sądzą moi polscy znajomi o politykach, nie będę przytaczał, aby nie gorszyć młodzieży.
Zostawmy jednak polityków zagranicznych i spójrzmy uważnie na naszych. Jakie są grzechy główne, które popełniają i dlaczego tak właśnie się dzieje?
Grzech pierwszy to łamanie prawa i zasłanianie się immunitetem. Coś, co zwykłych ludzi doprowadza do białej gorączki, bowiem politycy stanowią prawo i przyznają sobie samym immunitet do jego łamania. Poseł Kurski – jakiś czas temu z LPR, potem z PiS, obecnie z Solidarnej Polski – znany jest z upodobania do łamania przepisów drogowych. Jeździ z prędkością dwukrotnie większą niż dozwolona, do legendy przeszło jego słynne podczepienie się pod konwój policyjny, parkuje gdzie chce i oczywiście zasłania się immunitetem. Dlaczego zatem Ryszard Kalisz – do niedawna z SLD – ma się przejmować przepisami drogowymi? Ba, immunitet może nawet służyć do uniknięcia mandatu za sikanie w miejscy publicznym, co udowodnił nam poseł Adam Rybakowicz z Ruchu Palikota.
Grzech drugi to język. Wiele lat temu śp. Andrzej Lepper, który właśnie zdobył mandat poselski oznajmił wszem i wobec z mównicy sejmowej, że Wersal się skończył. Leppera od dawna nie ma w sejmie, a teraz nawet wśród żywych, a politycy wzięli sobie jego słowa do serca i zachowują się jak przysłowiowe obszczymurki spod budki z piwem. Niestety nie dalej jak dziś przykład takiego zachowania dał – ceniony przeze mnie – doradca prezydencki profesor Nałęcz. Niech pan nie rżnie głupa! – rzekł do Adama Hofmana z PiS. Kolokwialnie mówiąc, Hofman nie rżnie głupa, on po prostu jest głupi. Jednak takie słowa nie powinny mieć miejsca w dyskursie publicznym. Podobnie jak zachowanie Hofmana podczas uzupełniających wyborów do senatu, gdy chwalił się swoim przyrodzeniem. Język to nie tylko przekleństwa lub obsceniczne przechwałki. Język to także obdarzanie przeciwników epitetami i oskarżeniami. W tym celuje PiS. To politycy tej partii potrafią określać innych jako zdrajców, szpiegów, sługusów obcych mocarstw lub nawet morderców. Jarosław Kaczyński nazwał swój własny kraj „kondominium rosyjsko-niemieckim”. Nie od dziś wiemy, iż w mniemaniu polityków tej partii Polska jest wolna i demokratyczna tylko wtedy, gdy oni rządzą.
Grzech trzeci to nepotyzm. Dotyczy każdej partii głownie na niskim i średnim szczeblu władzy. Partyjniacy z każdej partii, która w Polsce ma lub miała jakiekolwiek znaczenie, uważają, ze polityczne zwycięstwa są tylko po to, by zatrudniać swoich rozmaitych pociotków na stanowiskach w administracji publicznej lub wręcz tworzyć takie stanowiska dla nich. Czasami staje się to kuriozalne, gdy wyrzuca sie z pracy fachowców, po to by zatrudnić krewnych i nie chodzi tu o wielkie synekury z dziesiątkami tysięcy pensji, ale czasem o podrzędne miejsca pracy z pensją mniejszą niż dwa tysiące złotych. To tylko dowód totalnego skundlenia, od którego nie jest wolna żadna partia polityczna.
Mówi się czasem taka orkiestra, jaki jej dyrygent. W przypadku polityki odwrócę to. Taki dyrygent, jaka orkiestra. Skąd mają się brać kryształowo uczciwi politycy, skoro my sami na co dzień dajemy wszelkie możliwe przykłady chamstwa i prywaty. Skoro my sami nie dbamy kompletnie o dobro publiczne, bo pokutuje w nas peerelowskie poczucie, ze jak coś jest wspólne, to jest niczyje. Czytałem o wybryku posła z Ruchu Palikota, a godzinę później sam byłem świadkiem, jak w środku dnia porządnie ubrany i wyglądający pan, załatwiał potrzebę fizjologiczną przy krzaku dwa metry obok przystanku. Skąd mają się brać ci politycy pełni kultury? Jeżdżą za szybko i czują się panami szos? Popatrzmy na nasze drogi. Posłów jest tylko 460, a idiotów na szosach miliony. Do legendy przechodzą opowieści o rozmaitych polskich kamikadze wyprzedzających „na trzeciego”. Ba, niedawno wracając z Gdańska, widziałem bohatera, który się pchał „na czwartego”. Zatem co nas irytuje w posłach? Czy ich zachowanie? Czy raczej zazdrość, że my tak nie możemy?