Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Moin

Gdzieś na końcu świata, czyli w Danii, jest lokalny koniec świata, gdzieś tam w odległej wiejskiej Jutlandii. Trafia tam policjant z wielkiego miasta, który musi przyczaić się na rok, ponieważ bardzo podpadł w związku z problemami w swoim małżeństwie. Co tu dużo kryć, przełożony nakazuje mu wyjazd i za sprawą swoich koneksji załatwia mu pracę na małym posterunku. Jest to wieś lub mówiąc otwarcie – kompletne zadupie.
Przełożony ostrzega go, że w tym dziwnym miejscu mieszkają dziwni ludzie, którzy na powitanie mówią „moin” co znaczy „dobry dzień”. Warto tu wspomnieć, że w pozostałej części Danii ludzie na powitanie mówią sobie coś w rodzaju naszego „hej”. To ważne spostrzeżenie językowe, ponieważ u nas wciąż obowiązuje oficjalne „Dzień dobry”. Warto zobaczyć ten film – bo chyba czytelnik domyślił się, że właśnie zacząłem opowiadać, jak się zaczyna. Film nosi tytuł „Strasznie szczęśliwi” i nie opowiem go do końca, bo zepsułbym komuś przyjemność oglądania.
Jest jeszcze drugi film opowiadający o życiu w podobnym zakątku Danii. Nosi tytuł „Sztuka płakania chórem”. Społeczność, o której opowiada film jest na tyle różna od standardowej Danii, że w kopenhaskich kinach prezentowano ten film z napisami, ponieważ istniały obawy, że nie wszyscy mogą zrozumieć lokalny dialekt.
Obydwa wspomniane przeze mnie filmy stanowią przykład, jak można mówić o sprawach trudnych i bolesnych. Kilka lat temu podczas wakacji, gdy byłem w Danii, w dziennikach telewizyjnych przez kilka dni dominowała wiadomość, jak to pewien przedsiębiorąca budowlany oszukał polskich robotników. Panowało powszechne oburzenie i wstyd, który uogólniając można skrócić do słów: „co sobie Polacy o nas pomyślą”.
Dziś w portalu Wirtualna Polska znalazłem artykuł pod tytułem Dania: to ciężkie poczucie humoru czy już rasizm? Zaskoczył mnie bardzo poważny ton i analizowanie zagrożeń rasistowskich w tym kraju. Rzecz jasna, bywam tam tylko jako turysta, więc mogłem nie doświadczyć tego, co doświadczają imigranci, ale jedyny przejaw rasistowskiego zachowania spotkał mnie jakiś czas temu w dzielnicy muzułmańskiej.
Nie zawsze jest wszystko idealnie. W ubiegłym roku wkurzył mnie duński szmatławiec na poziomie polskiego Faktu, który w zimowym sezonie ogórkowym napisał historię polskiej prostytutki w kilku odcinkach. Sam nie wiem na kogo należało się bardziej złościć. Na niedouczonego dziennikarza, który konfabulacje podstarzałej dziwki wykorzystał do zbudowania z góry założonej opowieści z tezą, czy na samą prostytutkę, która kłamała jak najęta. Ogólny wydźwięk artykułu był taki, że biedna polska dziwka została nią dlatego, bo w katolickiej szkole bił ją ksiądz i zakonnice, a rodzice byli surowi i brała baty za zbyt swobodne zachowanie. Bzdura oczywista, bowiem owa Córa Koryntu była na tyle stara, że do szkoły chodziła w PRL, a wtedy podstawówek i ogólniaków katolickich nie było.
Jednak z drugiej strony w duńskiej telewizji sporo jest kabaretów, w których bez litości kpi się także z polityków. U nas zaraz byłyby sprawy o znieważenie, zniesławienie i co tam jeszcze można by było wymyślić. Jakiś czas temu jednak kabaret zajął się polskimi rzemieślnikami. Scenka przedstawiała dialog dwóch duńskich rzemieślników, którzy narzekają, ze ci polscy zabierają im pracę. Koniec końcem okazywało się, że ta farsa kpi wyraźnie z duńskich fachowców, którzy są drodzy i ustępują Polakom w pracowitości. Jeden z dialogów o polskich fachowcach brzmiał mniej więcej tak:
– No i podatków nie płacą!
– Cicho, przecież my też.
– My to co innego.
– I zabierają nam nasze kobiety!
– Tak? A jaką zabrali?
– No tę tam, jak jej, Karen Blixen.

Duński humor jest może inny, niż polski i być może czasem brzmieć bardziej dosadnie. Jednak ironia duńska jest często autoironią i trudno ich raczej podejrzewać o ksenofobię. Zaś o politykach potrafią się w audycjach satyrycznych wypowiadać na tyle ostro, że kpiny z Kaczyńskiego w Polsce byłyby przy tym łagodne jak wiosenny szczypiorek.
Oczywiście ważne jest, by zwracać uwagę na rasizm i ksenofobię, ale by nie wpaść w pułapkę bezsensownej poprawności politycznej. Gdyby władzę kiedyś sprawowali obecni strażnicy słowa to nigdy nie zaistniałyby takie dzieła jak „Carmen” Bizeta, ani „O sierotce Marysi i krasnoludkach” Konopnickiej, ani nawet „Porwanie w Tiutiurlistanie” Wojciecha Żukrowskiego. Dlaczego? Bo dopatrzono by się przedstawiania Romów w złym świetle.
Skąd jednak wziął się tak poważny artykuł na temat duńskiego traktowania obcokrajowców. Otóż zaczęło się od głupiego dowcipu na portalu ogłoszeniowym o treści: „Sprzedam dwie Polki, znudziło mi się trzymanie ich w piwnicy”.
Jeśli potraktować to poważnie, to niedawno na Allegro pewien nastolatek wystawił na aukcji upierdliwą młodszą siostrę. Bijmy na alarm. W Polsce handluje się ludźmi.
Bądźmy zatem wrażliwi, ale nie przewrażliwieni, tym bardziej, że powinniśmy bardziej skupić się na tropieniu ksenofobii, rasizmu i antysemityzmu w naszym kraju. Jak to było o tej belce w oku?

Oceń felieton

2 komentarze “Moin”

Możliwość komentowania została wyłączona.