Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Summertime

Summertime

Artysta to ktoś, kto potrafi przekroczyć granice tego, kim jest i poczuć się Bogiem. Artysta stwarza świat swego dzieła i od tego, jak bardzo jest Bogiem, zależy doskonałość jego kreacji. Jedną z najdoskonalszych – jakie znam – jest piosenka „Summertime” z opery „Porgy and Bess” George’a Gershwina. Biały kompozytor Gershwin stał się najdoskonalszą duszą czarnego niewolnika z Południa.
Po raz pierwszy usłyszałem „Summertime” z zaszumionej stacji Radia Luksemburg, gdzieś w połowie lat siedemdziesiątych. Nie wiedziałem, co to jest za utwór, ani kto go śpiewa i nie było łatwo się dowiedzieć. Cyfrowe zasoby dziś znacznie ułatwiają takie poszukiwania, a wtedy było trudniej – zanudzanie kolejnych znajomych, próby nieudolne zanucenia, przypominanie strzępków tekstu…
Pierwsze wykonanie, którego słuchałem była to interpretacja wiecznie naćpanej, pijanej i zachrypniętej Janis Joplin. Potem udało mi się posłuchać wykonania klasycznego. Kolejny raz miałem szczęście i w latach osiemdziesiątych udało mi się nagrać najgenialniejszą wersję – duet Louisa Armstronga i Elli Fitzgerald. Jest to interpretacja tak wspaniała, że przyzwoity człowiek powinien się zachwycić i umrzeć, bo nic wspanialszego w życiu już nie usłyszy. Nie byłem jednak przyzwoitym człowiekiem.
Niedługo później wśród innych przebojów grupy The Doors, takich jak „Light my Fire” czy psychodelicznej i delirycznej „When the music over” usłyszałem też koncertową wersję „Summertime”, która rozrywała serce swą rockowo-bluesową nostalgią.
Gdy zainteresowałem się jazzem, poznałem także interpretację Milesa Daviesa, Charlie Parkera i wykonanie Modern Jazz Quartet. Po drodze słyszałem też rozmaite rockowe i rockandrollowe wersje popularnych wykonawców – Sama Cooke, Billy Stewarta i Billy Prestona, Ricky Nelsona i nawet Petera Gabriela. Całkiem niedawno słyszałem równie niepokojącą choć jakby cichszą wersję Keitha Jarretta. Znacznie za późno poznałem interpretację Mahalii Jackson, która swoim wykonaniem stworzyła blues.
Wszystkie te kolejne wersje i interpretacje absolutnie genialnej kompozycji George’a Gershwina miały dla mnie istotny wpływ, ale która najbardziej? Otóż znałem kiedyś muzyka, co tam muzyka – klezmera, który zwykle grywał „do kotleta” w rozmaitych knajpach i na wiejskich weselach. Grywał zwykle aktualne szlagiery od „La Bamby” po „Wszystkie rybki”.
Jednak czasem udało mi się namówić go, aby dla mnie zagrał „Summertime”. Gdy grał Gershwina miał włosy rozwiane jak Chopin i błysk geniuszu w oczach, a potem wracał do codzienności.
Bo „Summertime” to pieśń o marzeniach, o ułudnej chwili, gdy kiedyś dawno wydawało się nam, że niemożliwe jest możliwe. „Summertime” to płacz człowieka, który zrozumiał już wszystko, który wie, że odpłynęły jego marzenia. Dlaczego ten dziwny utwór doczekał się tak różnych i tak genialnych interpretacji zarówno białych jak i czarnych muzyków. Dlaczego w podobny sposób Mahalia Jackson i Janis Joplin, Louis Armstrong i Peter Gabriel łączą się w nieśmiertelnej kompozycji Gershwina? Jak umrę zagrajcie „Summertime”, bo tylko strzępy starych wypłowiałych marzeń po mnie zostaną…

One of these mornings
You’re going to rise up singing
Then you’ll spread your wings
And you’ll take to the sky

To jeden z tych poranków,
kiedy budzisz się ze śpiewem,
wtedy rozwiniesz skrzydła
i zdobędziesz niebo.*


* Nie starałem się tłumaczyć, ale oddać nastrój tej strofy.

5/5 - (1 vote)

4 komentarze “Summertime”

Możliwość komentowania została wyłączona.