Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Rozterki głuchego audiofila

W zasadzie nazwanie mnie audiofilem to taka sama przesada, jak nazwania Fiata 126p samochodem. Po prostu lubię słuchać muzyki w możliwie dobrej jakości i w możliwie dobrych warunkach. Prawdziwy audiofil słucha realizacji, brzmień, sybilantów i transjentów. Jednak tytuł mi się spodobał, wiec tak już zostawiłem.
Gdy w maju wróciłem z Barcelony – jak zwykle – dokuczał mi szum w uszach. Taką już mam przypadłość związaną z lataniem. Zwykle ten szum mija po najdalej dwóch dniach. Jednak tym razem wcale nie chciał odpuścić. Co gorsza po kilku dniach zamiast szumu poczułem się jak by mi ktoś waty w uszy napchał, a do tego w prawym uchu słyszałem ciągły denerwujący wirtualny pisk. Wirtualny, bo według mojego rozeznania był powyżej zakresu jaki moje uszy mogą usłyszeć. Najwyższa była już pora by udać się do doktora – ha! cóż za rymy.
Do laryngologa dostać się jednak nie sposób bez skierowania od lekarza tzw braku kontaktu, tfu – pierwszego kontaktu. W recepcji powitały mnie dwa ogromne cerbery powiadamiające mnie, że pan doktor to na urlop się wybiera i mogą mnie zarejestrować dopiero po. Na co odrzekłem, że mi to nie przeszkadza, jeśli moje dolegliwości zabierze wraz z sobą. Skierowanie dostałem, co zawdzięczam bardziej determinacji niż utrudnionemu dialogowi z doktorskimi cerberami.
Ale to dopiero początek, bo okazało się iż nie ma mowy o wizycie u żadnego laryngologa zaraz. Terminy podawano mi od dwóch tygodni do miesiąca. Za miesiąc to od tego ciągłego brzęczenia zastrzeliłbym zapewne prezesa NFZ. Wobec tego znalazłem panią doktor przyjmującą w tym samym miejscu prywatnie. Zapłaciłem marne trzy dychy, ale warto było.
Zrobiono mi komputerowe badanie, z którego wynikało, że lewe ucho to jakoś tam jeszcze reaguje, ale prawe to pożal się boże i na dodatek pani doktor nie była przesadnie optymistyczna.
Czas na małą dygresję. Jestem zdecydowanym zwolennikiem częściowej odpłatności za podstawowe świadczenia medyczne. Jest tak w wielu krajach i nie jest to głupie. W ten sposób zlikwiduje się kolejki i oczekiwanie na w sumie dość prostą wizytę, nikt bez faktycznej potrzeby pieniędzy wydawać nie będzie. A tak za każdym razem, gdy muszę iść do lekarza widzę tam to samo grono szacownych emerytek, które sobie tam magiel towarzyski urządziły.
Przez pierwszy tydzień nie było łatwo, w uszach szum zmieszany z piskiem, który znikał tylko wtedy, gdy spałem. Gdy ktoś do mnie dzwonił zawsze usiłowałem słuchać „nieczynnym” prawym uchem z przyzwyczajenia. Szlag mnie trafiał też na myśl, że ten cały sprzęt audio to psu na budę się przyda, jeśli się nie poprawi.
Na szczęście wreszcie zacząłem odzyskiwać słuch w prawym uchu. Odkryłem to całkiem przypadkiem. Na czas choroby podłączyłem sobie do wzmacniacza komputer i słuchałem tzw. muzyki relaksacyjnej, która uspokajała nieco moje skołatane nerwy. Pewnego dnia odkryłem, że gra tylko jedna kolumna, ponieważ niedokładnie podłączyłem jeden wtyk RCA. To już było coś. Podczas kolejnych dni było na szczęście coraz lepiej. Zniknął uporczywy pisk, a szum zaczął się zmniejszać.
Niedawno byłem na wizycie kontrolnej – już w ramach NFZ – i audiogram wykazał, że słuch wrócił do akceptowalnego poziomu. Co prawda charakterystyka słyszanych dźwięków wydaje mi się dziwna, bo słabiej słyszę dźwięki gdzieś od 3 do 6 kHz, a potem następuje zwiększenie słyszalności.
Czas zabijałem sobie czytaniem dość znanego forum Audiostereo i zazdroszczeniem jak doskonały słuch mają niektórzy tam piszący. Kochani, nietoperz przy takim audiofilu to jest cienki bolek. Wciągnęła mnie dyskusja o magicznych płytkach Holfi. Okazuje się, że takie płytki podkłada się pod kolumny głośnikowe, pod wzmacniacze i odtwarzacze, a one porządkują dźwięk, poprawiają stereofonię i detaliczność sceny dźwiękowej. Czyż to nie wspaniałe? Za jedyne 110 zł taka poprawa dźwięku? Tak po prawdzie to drożej, bo tych płytek trzeba kupić kilka. Dyskusja rozwinęła się bardzo gorąca. Niektórzy dość logicznie nawet udowadniali, że działanie tych płytek to tzw. audio voodoo i opiera się na autosugestii. Na drugi dzień z bardzo rozwiniętego wątku zrobiło się raptem kilka stron, a większość uczestników – wierzących w siłę magicznych płytek Holfi, cedeków rozmagnesowujących czytniki optyczne i grających kabli sieciowych – dyskutowała sama ze sobą lub odpowiadała nieistniejącym uczestnikom dyskusji. Moderatorzy zrobili porządek. Ach gdyby nasz Prezes Jarosław miał taką możliwość. To by dopiero była zabawa. Cały sejm by zbanował i pół internetu.

Oryginalna wersja płytki Holfi
Oryginalna wersja płytki Holfi

Czeka mnie jeszcze miesiąc kuracji z nadzieją, że mój słuch jeszcze nieco się poprawi. Jednak cudów nie ma w pewnym wieku zaczynamy słyszeć gorzej. Pamiętam, że zaczynając pracę w szkole badałem swój słuch generatorem dźwięków i percepcję wysokich tonów miałem niezłą – sięgała nieco ponad 18 kHz. Większość ludzi około pięćdziesiątego roku życia słyszy już zaledwie do 10 – 14 kHz. Gdy zainteresowałem się sprzętem hi-fi, sprawdzałem z czystej ciekawości, jakie są różnice pomiędzy plikami mp3 a oryginalną płytą audio i jakie niuanse jestem w stanie wychwycić.
Magiczny CD Densena
Magiczny CD Densena

Niestety nigdy już zapewne nie usłyszę jak bardzo pomaga zdemagnetyzowanie lasera w czytniku za pomocą magicznej płytki Densena. Prawdopodobnie za pomocą spreparowanych dźwięków rozmagnesowują też miedziane kable głosnikowe i porządkują w nich elektrony. Fascynujące.
Magiczne kable z magiczną ceną
Magiczne kable z magiczną ceną

Nie usłyszę też rewolucyjnej zmiany, jaką w neutralnym systemie wprowadzą naprawdę doskonałe kable, które przewodzą z szybkością 87% prędkości światła i w sposób absolutny i niewiarygodny porządkują scenę.
O bogowie! Właśnie przyszła mi do głowy myśl straszna i obrazoburcza. A jak by tak wydać te dodatkowe sześć tysięcy nie na kable, ale na dużo lepsze zestawy głośnikowe? A kablem zwyczajnie złoić skórę szarlatanom?
Ech, nigdy już nie będę audiofilem…

Komentarz do “Rozterki głuchego audiofila”

Możliwość komentowania została wyłączona.