Kilka lat temu w londyńskim Horniman Museum zobaczyłem nieznany z Polski widok. Muzeum było pełne dzieci, które przyszły bądź z rodzicami lub dziadkami, bądź też w ramach zajęć z nauczycielami. Muzealne sale były pełne gwaru, wystawy były zorganizowane tak, by dzieciarnia mogła nie tylko oglądać w skupieniu, ale także bliżej zapoznać się z tematem wystawy. Wystawa o tajnikach wszechświata wyposażona była w wiele rozmaitych urządzeń poglądowych, wystawa muzyczna pozwalała usłyszeć dźwięki zgromadzonych tam instrumentów. Dzieciaki były naprawdę zainteresowane i była to na pewno świetna i niezapomniana lekcja historii. Podobnie było w Muzeum Wojny, gdzie młodociani eksploratorzy mogli zasiąść za sterami bombowca, wypróbować urządzenia na pokładzie łodzi podwodnej lub poczuć smród wojny w okopach z czasów Verdun.
Takim dowodem dziecięcej ciekawości jest lew z przedsionka Horniman, który co rusz traci uzębienie, choć karteczka prosi, by dotykać go delikatnie. Personel obu muzeów nie skupia się na tym, czego by jeszcze można zabronić zwiedzającym.
Niedawno byłem również w kilku muzeach kopenhaskich. Zaskakujące jest jak wielu rodziców przychodzi w sobotnie lub niedzielne popołudnie ze swymi pociechami do muzeum lub na rozmaite wystawy.
W Muzeum Sztuki jest sala z drewnianymi ławkami, są tam rozmaite rysunkowe testy odwołujące się do przed chwilą obejrzanych obrazów, są ilustrowane książki o sztuce, które z jednej strony pogłębiają wiedzę, a z drugiej są ciekawym dodatkiem do wystawy. To miejsce jest doskonałą pauzą w zwiedzaniu i zapobiega znudzeniu.
Inne pomieszczenie to papier, ołówki, kredki – wszystko by samemu spróbować „zostać artystą”. Zrobić kopię jakiegoś obrazu, studium postaci lub martwą naturę.

Nie chcąc nikogo „na siłę” czynić osobą publiczną na moich zdjęciach, musiałem sporo czekać, by te miejsca uchwycić puste, bo wierzcie mi – ku mojemu zresztą zaskoczeniu – Muzeum Sztuki również pełne było dzieci i młodzieży.
Skąd ten muzealny temat?
Wczoraj miałem okazję odwiedzić słupskie muzeum, w którym – nota bene – jest fascynująca kolekcja portretów namalowanych przez Witkacego. W muzeum najwięcej było… personelu.
Wśród odwiedzających parę starszych ode mnie osób, żadnych dzieci, absolutna cisza i tabuny personelu łypiące czujnym okiem i podążające za każdym ze zwiedzających, jak by to byli potencjalni mordercy historii.
Pojawiły się oczywiście także w Polsce ciekawe miejsca muzealne, gdzie dzieci są mile widziane, ale to wciąż są dopiero jaskółki, które wiosny nie czynią. Większość muzeów jednak to świątynie martwoty i nudy. Nawet dwie godziny historii dziennie przez dwanaście lat nauki nie zmienią niczego, jeśli w naszych zwyczajach nie pojawi się wspólnie z rodzicami (lub dziadkami) spędzona w muzeum niedziela.
Komentarz do “Świątynia czasów dawno minionych”
Pamiętam jakim szokiem dla mnie była pierwsza wizyta w Science Museum w Londynie. Pomijając już interaktywne, podświetlane plansze wyjaśniające zasadę działania prezentowanych urządzeń, pomijając prawdziwe fragmenty wielkich maszyn, do których można było wejść i zobaczyć urządzenie od środka, największe wrażenie zrobiła na mnie (wtedy 33 latka) sala o powierzchni pewnie ze 100m2 w której było pełno różnego rodzaju dźwigni, przekładni, różnych modeli maszyn, brył itp. I góra – tak na oko ze 100-150kg – piasku… Sala ta pełna była dzieciaków, które spotkały się tam po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni, ale mimo to potrafiły się zgodnie bawić wymyślając jak z dostępnych elementów złożyć jakieś działające urządzenie transportujące piasek z jednego miejsca w drugie. Jedne pomysły były bardziej inne mniej „działające” niemniej zupełnie nie o to chodziło. Ważne było że dzieciaki się nie nudziły, za to miały szanse się czegoś nauczyć. I nikt nie przejmował się rozsypanym pisakiem. Wspomniałem sobie wtedy warszawskie Muzeum Techniki i pomyślałem czy ktokolwiek by się zdziwił gdybym się do tych dzieciaków przyłączył…
.
Innym muzeum, które potrafiło zerwać ze sztywniactwem było Muzeum w Bristolu. Otóż zorganizowało ono wystawę najbardziej chyba znanego streetartowca/graficiarza Banksy’ego. Wystawa zorganizowana była w taki sposób ze prace Banksy’ego były przemieszane z normalną ekspozycją muzeum, ponadto jego prace często stylizowane były na dzieła malarstwa 18-19 wiecznego, oprawione w pasujące do epoki ramy itp. Widz wchodząc do muzeum natykał się na duże instalacje Banksy’ego jednak im dalej był od wyjścia tym większego skupienia od niego wymagało znalezienie kolejnej pracy streetartowca. Rodziny, pary rozdzielały się, tropiąc kolejne dzieła „Lokalnego Artysty” – tak były podpisane prace Banksy’ego – i spotykały się później przy herbacie chwaląc się „ja znalazłem 17”, „a widzieliście tę …” i podobnymi. Po czym już wspólnie wyruszali powtórnie by obejść trzy piętra wzajemnie pokazując sobie swoje odkrycia.
.
Była jeszcze trzecia wystawa bardzo odbiegająca od standardów wystawienniczych, ale z racji ze była to wystawa prac z dziedziny przez wielu ludzi uważanej za wandalizm więc tutaj ją pominiemy.