Bohater jednej z nowel Jacka Londona po pijackiej nocy budzi się w łodzi na rzece. Obok siebie znajduje tłumoczek z porcją żywności i strzelbę. Nic nie pamięta, ale jego sytuacja wskazuje jasno, że w czasie pijatyki musiał popełnić zbrodnię karaną wygnaniem z niewielkiej społeczności poszukiwaczy złota na Alasce.
Ponieważ człowiek jest zwierzęciem towarzyskim, od zarania dziejów żyje w grupie. Życie w społeczności wymaga przestrzegania pewnych praw. Obowiązują one nawet wśród zwierząt stadnych. Rzecz jasna prawa w świecie zwierząt nie są skodyfikowane i ograniczają się do absolutnych podstaw – przywódca stada je pierwszy, przywódca stada ma wyłączne prawo do pokrywania samic, każdy inny samiec może walczyć o przywództwo stada.
W stadach ludzkich struktura była inna od samego początku. Chęć przeżycia i rozwoju musiała wymusić formę egzystencji nazwaną przez badaczy wspólnotą pierwotną.
Życie w społeczności wymusiło już na wczesnym etapie powstanie prawa rozumianego jako zestaw reguł wiążących postępowanie członków społeczności w wielu aspektach. Na pewno nie możemy porównywać tego prawa do współczesnych skomplikowanych kodeksów. Analizując historię prawa zapewne musielibyśmy przywołać biblijne dziesięć przykazań i kodeks Hammurabiego. W moich rozważaniach jednak chcę się zająć konsekwencjami prawa.
W małej społeczności konsekwencje złamania prawa mogą być dwie – śmierć i wygnanie.
To nie okrucieństwo, ale zwykły pragmatyzm. Najpoważniejsze zbrodnie – takie jak zabójstwo – karane są śmiercią. Inne przestępstwa wygnaniem, które często jest ze śmiercią równoznaczne. Wygnanie oznacza konieczność samotnego działania, co w ekstremalnych warunkach daje małe szanse na przeżycie. Pamiętajmy, że człowiek pierwotny dysponował mniejszą wiedzą, mniejszymi umiejętnościami i prymitywnymi narzędziami. Wygnany z jednej wspólnoty rzadko bywał przyjęty do innej, bo mógł być dla niej zagrożeniem.
W miarę rozwoju ludzkości i rozrastania się społeczeństw zaczęły się zmieniać i komplikować zasady organizacji społeczeństw, a także kodeksy prawne. Także kary za przestępstwa ewoluowały, choć przez wieki trudno je było nazwać humanitarnymi. Stosowano nie tylko karę śmierci, lecz także rozmaite sposoby okaleczania poprzez ucinanie uszu, nosów, ale – co gorsza rąk lub nóg. Kary polegające na okaleczaniu były nie tylko okrutne, ale i nieekonomiczne. Osobnik pozbawiony ręki lub nogi nie nadawał się do pracy i był wyłącznie obciążeniem. Dlatego z biegiem czasu coraz powszechniejsze stawało się pozbawianie wolności i pracy przymusowej.
Dopiero wiek XX przyniósł istotne zmiany w traktowaniu kary. Po pierwsze, zwiększyło się zróżnicowanie kar za popełniane przestępstwa i występki. Nie wszystkie bowiem przestępstwa wymagają izolacji przestępcy. Powoli rezygnowano też z kary śmierci uznając, ze jest ona niczym innym jak tylko zbiorową zemstą społeczeństwa na zbrodniczej jednostce. Współczesne społeczeństwa są też na tyle duże, by móc sobie pozwolić na izolowanie jednostek potencjalnie niebezpiecznych dla porządku publicznego. Kara śmierci dziś nie ma żadnego uzasadnienia. Nie trzeba jej stosować, by zapewnić bezpieczeństwo wspólnoty. Jest ona nieodwracalna w razie pomyłki, więc rezygnacja z niej jest logicznie uzasadniona. Jednak zwolenników kary śmierci nie brakuje. Gdy zdarzają się takie zbrodnie, jak akty masowego terroryzmu, masowe zbrodnie takie, jak niedawno w Norwegii, emocje dochodzą do głosu. Budzi się chęć zemsty, humanitaryzm schodzi na dalszy plan. W takich przypadkach znalazłoby się wielu takich, którzy chętnie wróciliby do średniowiecznych metod karania z paleniem na stosie i ćwiartowaniem włącznie.
Bohater Jacka Londona nie wraca do górniczej osady, choć nie wie – jakie popełnił przestępstwo, bo groziłaby mu śmierć. Udaje mu się przeżyć w trudnych warunkach alaskańskiej przyrody. Po długim czasie dowiaduje się, że nie zrobił nic złego. Wrzucenie go do łodzi było wybrykiem trochę mniej podpitych – niż on sam – kolegów.
4 komentarze “Zbrodnia i kara”
Ja se tak myślę, że Stany Zjednoczone Ameryki nigdy by nie doszły do takiej potęgi, gdyby kiedyś koniokradów nie wieszano. I zapewniam, że pomyłek było multum. A zasada cudze nie ruszaj, jest tam nadal święta.
Jack London, zresztą amerykański pisarz wspaniale pokazał prawa rządzące amerykańską wspólnotą. Ziarno należy oddzielać od plew. U nas zaś oddziela się plewy od ziarna. I to plewy rządzą. Nie potrzeba kary śmierci, wystarczy samobójstwo i to przeważnie przez powieszenie.
PS
Nie zazdroszczę Donaldowi Tuskowi, bo pewnie każdego dnia, jak się budzi, to zastanawia się, czy to już przyszedł ten dzień zapłaty. Koniokrad przy nim to pikuś, a kary śmierci niestety nie ma.
@father boss:
Czasami się zastanów, zanim napiszesz. Podany przez ciebie przykład z koniokradami jest właśnie przykładem karania w małych społecznościach, które nie mogły sobie pozwolić na luksus więzień. Dla bezpieczeństwa społeczności i rozwoju niezbędne było eliminowanie aspołecznych jednostek. Dokładnie tak jak w opowiadaniu Londona. Identycznie postępowano w czasach prehistorycznych, a także później wśród wszystkich małych plemion pierwotnych.
Gdy na tzw. dziki zachód zaczęła docierać cywilizacja, pojawili się szeryfowie, zaczęto budować więzienia i nie dopuszczać do linczów. Był taki całkiem niezły serial „Deadwood”. Tam świetnie pokazano ten moment przejściowy, gdy wspólnota pierwotna zaczynała się zmieniać.
Mam wrażenie, że Amerykanie byliby obrażeni twoim komentarzem, bo oni są dumni z tego jak budowali cywilizację, a ty źródła ich sukcesu upatrujesz w prymitywnych zwyczajach z epoki kamienia łupanego.
Politykę odłóż na bok, bo tekst miał podłoże socjologiczne i obyczajowe.
Dobry stary father boss, nawet jak Belfer napisze o PMS, to on znajdzie sposób by umieścić komentarz dotyczący Tuska.
„Czasami się zastanów, zanim napiszesz.”
.
Uważam, że zawsze warto się zastanowić zanim się coś napisze. Mało tego, jestem całkowicie pewien, że FB bardzo dobrze o tym wie! A że rezultat jest taki jaki jest, to już inna sprawa.