Co można kupić za 5€?
Lubię portugalskie wina. Mają tę zaletę, że nawet wino stołowe ma przyzwoity smak i lekkość. Za przyzwoitą cenę możemy się nasycić smakiem wspaniałego porto lub dla odmiany wykwintnym smakiem czerwonych win wytrawnych. W zasadzie nigdy jeszcze nie przeżyłem rozczarowania kupując wino portugalskie, choć z innymi się to zdarzało. Ambiwalentny stosunek miałem zawsze do win francuskich. Potrafią być niesamowicie wyrafinowane w smaku, ale też drenowanie portfela klienta jest na wysokim poziomie. Tanie francuskie wino zawsze przynosi rozczarowanie, a stołowe nie da się pić inaczej, jak tylko rozcieńczone wodą. Średnia półka francuskich specjałów rozpoczyna się powyżej 50 złotych i jest zawsze ryzykownym wyborem, bo za takie same pieniądze możemy sycić się smakiem naprawdę niezłych win portugalskich, hiszpańskich, czy kalifornijskich.
Gdy wczoraj dotarł do mnie prezent od Kamila i Pauliny – butelka Chateau de Terrefort-Quancard – podszedłem do niej z pewną nieufnością. A jednak mile mnie zaskoczył smak wina. Jest to trunek z okolic Bordeaux, więc ma dość typowy bogaty smak o owocowym charakterze i kolor głębokiej czerwieni. Wino jest bardzo łagodne w smaku i nie męczy nawet po kilku lampkach. Tyle że to wino kosztuje zdecydowanie więcej niż pięć euro.
Za to mniej kosztował drugi prezent, jaki zrobiłem sobie sam. Powracając do wspomnień kupiłem słynny koncert grupy Allman Brothers Band At Fillmore East. Muzyka słuchana po latach nie rozczarowuje. Wspaniała jest nie tylko koncertowa atmosfera, ale też wirtuozeria instrumentalistów. Tak jak niegdyś potężne wrażenie zrobił na mnie wspaniały bluesowy You don’t love me, który zaczyna się od wibrującej gitarowej solówki Duane Allmana i kolejno dołączają kolejne instrumenty. Gitara w tym utworze jest dominująca, ale nie sposób pominąć kapitalnego dialogu perkusji, które – rzec by można – zakrzywiają przestrzeń. Tak, nie pomyliłem się. Allman Brothers Band mieli dwie perkusje, które brzmiąc wspaniale, wcale nie zagłuszały pozostałych instrumentów. Dedykuję to współczesnym zespołom z jedną perkusją brzmiącą tak, jakby ich było dziesięć.
A prawda? Jaka prawda wynika z tej winno-muzycznej peregrynacji? Dla mnie jest to konstatacja, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Choć nadal fascynujące są wrażenia muzyczne, to emocje już nie te same.
4 komentarze “In vino veritas”
Można doświadczyć mądrości tego przysłowia w bardziej dramatyczny sposób. Bo cóż może znaczyć kupno płyty z skądinąd świetnego koncertu w porównaniu z np. ponownym wyborem na premiera niejakiego J. Kaczyńskiego. Albo np. ponowny ślub z kobietą z którą łączą tylko wspomnienia. Na szczęcie takie wybory się zbyt często nie zdarzają… Wolę jednak solówki Duane Allmana. Jak wiadomo muzyka łagodzi obyczaje, ale jeszcze nikt nie skomponował takiej muzyki aby złagodzić obyczaje PiSu.
Niektórzy bez Kaczyńskiego już nie potrafią żyć.
Cóż się stanie jak go braknie.
Tadeo straci sens życia. I żadna solówka tego nie wynagrodzi.
Wino i śpiew. A gdzie kobiety?
To też kwestia tego, że w Polsce wina (zewsząd, czy to Francja czy Portugalia) są dużo droższe, we Francji o wiele łatwiej dostać coś i taniego i dobrego 😉 Też wolę wina hiszpańskie, ale na te musisz poczekać z przyjazdem hehe 😉