Monika Olejnik pojawiła się w radiowej trójce – według mojej pamięci – gdzieś w połowie 1982 roku. Byc może pracowała wcześniej, ale wtedy zaczęła być rozpoznawalną postacią. Był to okres, gdy po stanie wojennym na nowo budowano ekipę realizującą radio (tak samo zresztą jak telewizję). Wielu dziennikarzy, reporterów i realizatorów wyrzucono w ramach czystek politycznych, inni odchodzili sami, a wszystko to było szansą dla młodych i ambitnych, którym stan wojenny i nowe rządy starych partyjnych kacyków nie przeszkadzały. Gdyby nie te okoliczności, droga Moniki Olejnik do sukcesu była by znacznie trudniejsza i nie wiadomo, jak by się skończyła.
Nie interesuje mnie, czy była tajnym współpracownikiem SB, jest obecnie dziennikarką prywatnej stacji, nie pełni żadnych funkcji publicznych, wiec jej przeszłość z lat stanu wojennego nie ma znaczenia. Czy jest „Stokrotką”, czy nie – nie ma to żadnego znaczenia, dopóki sama nie stawia się w roli Katona.
Roman Kotliński, który jest byłym księdzem i wydaje pismo o antyklerykalnym profilu ideologicznym, według IPN również był współpracownikiem SB. W przypadku Kotlińskiego, który został posłem, ma on obowiązek złożyć odpowiednie oświadczenie w tej sprawie. Jednak nie przeszkadza to być posłem i nie ma to żadnego znaczenia dopóki nie stawia się w roli Katona.
Jednak wydawca antyklerykalnych „Faktów i Mitów” czyni ze swego tygodnika pismo antyolejnikowe, wypominając dziennikarce wysoko ustawionego tatusia w PRL i zarzucając współpracę z SB. Znacznie lepiej byłoby, gdyby obydwoje porozmawiali sobie jak agent z agentem, zamiast wdziewać togę starożytnego mędrca i etyka.
Od pani Olejnik nie wymagam wzorowej postawy moralnej. Zatrudniają ją w telewizji po to, by swoimi kontrowersyjnymi wywiadami przyciągała publiczność. Skoro jest skuteczna, to w porządku, ja mogę zagłosować pilotem i ją wyłączyć. Jednak od pana Kotlińskiego mam prawo wymagać czegoś więcej. Jego tygodnik się sprzedaje, bo prezentuje takie, a nie inne treści. Jak ktoś nie chce może nie kupować. Jednak sam redaktor i wydawca jest teraz posłem, więc nie może siedzieć na barykadzie okrakiem. Trochę jako poseł, a jak mu wygodniej, to jako dziennikarz. Więc może powinien się zastanowić, kim chce być.
Komentarz do “Jak agent z agentem”
Gdyby pani Olejnik – stokrotka nie zarzucała panu Kotlińskiemu współpracy z SB, nie gnoiła go publicznie w swojej 'kropce nad i’ prawie że, za przeproszeniem, rzygając z obrzydzenia na swojego rozmówcę, Kotliński nigdy nie podjąłby sprawy pani Olejnik. Różnica polegała na tym, że pan Kotliński ma dowody na taką, a nie inną przeszłość Olejnik. Ta natomiast żadnych dowodów na niego nie ma i, daj boże, miała nie będzie.
Kiedyś, dawno temu szanowałam panią Olejnik. Niestety od tego czasu wiele razy jej zachowania wywołały u mnie tak wielki niesmak i zdegustowanie, że obecnie bardziej kojarzy mi się z jakimś dennym show aniżeli z jakimkolwiek rzetelnym dziennikarstwem.
A do belfra zwracam się z prośbą. Dopóki nie będzie jakichkolwiek dowodów na współpracę pana Kotlińskiego z SB, nie nazywaj go agentem. Tak na wszelki wypadek, żebyś nie musiał się potem rumienić.