Partie opozycyjne zwykle obiecują, że uruchomią projekty, które wzbogacą nas wszystkich. Darmowe przedszkola, darmowy internet – wybierzcie nas, to będzie lepiej. Głupie to i nieprzyzwoite, bo politycy wdzięczą się do bezmyślnych i łatwowiernych wyborców, licząc, że nikt nie wykona kilku prostych rachunków – ile by kosztowały ich obietnice.
Podczas konferencji prasowych sztab PiS zwykle skupia się na niespełnionych obietnicach Platformy z poprzedniej kampanii. Miał obniżyć podatki, a podwyższył. Miał obniżyć dług publiczny, a nie obniżył. Lista prawdziwych bądź nieprawdziwych zarzutów jest spora.
Kaczyński wciąż przypomina, że to za jego rządów obniżono składkę rentową, że obniżka podatku to także jego zasługa. Zwracając się do wyborców pomija cały wianuszek okoliczności, które towarzyszyły jego rządom i innych, które dotknęły rząd następny. Odwołuje się głównie do lęków, zabobonów ekonomicznych i ksenofobii. Jednym z ostatnich pomysłów jest podatek bankowy i nowość – podatek od supermarketów. Prezes zdaje sobie sprawę z tego, że nawet jego roszczeniowi wyborcy mogą zadać niewygodne pytanie. Z czego sfinansuje rząd PiS wszystkie obietnice?
Odpowiedź jest – podatek bankowy i podatek od supermarketów. O ile podatek bankowy w zasadzie chodzi po głowie wszystkim, bo w czasach kryzysu warto kogoś oskubać, by budżet lepiej się bilansował. Oczywiście rozsądnie jest pamiętać o tym, że nasze społeczeństwo jest relatywnie biedne i podatek bankowy przykręci śrubę biorącym kredyty, bo banki rzecz jasna zrzucą go na klientów.
Jednak podatek od supermarketów oznacza niebezpieczną zabawę zawleczką od granatu. Powszechnie wiadomo, że część społeczeństwa nie lubi supermarketów, bo są obcym kapitałem, więc opodatkowanie ich kojarzy się dobrze. Jednak elektorat prezesa nie bierze pod uwagę tego, że w efekcie podskoczą ceny wszystkich powszechnie kupowanych produktów w supermarketach, zaczną tez one ciąć koszty jeszcze bardziej, co odbije się na zatrudnieniu, a małe sklepy również pozwolą sobie na podwyżki. Kto straci? Najbardziej najbiedniejsi, bo zapewne ze swoimi możliwościami zejdą poniżej tzw. koszyka minimum. Ale o tym prezes już nie wspomina.
Podczas kampanii uderzyła mnie jeszcze jedna deklaracja PiS. Otóż pewnego razu usłyszałem o mechanizmach, które zapobiegną transferowi zysków za granicę. Oczywiście rozumiem, że prezesowi chodziło o te wszystkie zagraniczne firmy, które wysysają krew z polskiego robotnika, a swój zysk odprowadzają za granicę. Tylko w gospodarce rynkowej zysk jest własnością nie podlegającą interwencjom państwa. Mogę sobie zadać pytanie, czy rząd Kaczyńskiego zabroni mi wyjechać na wczasy do ciepłych krajów? Bo przecież w ten sposób swoje zyski będę transferował za granicę.
2 komentarze “Podatek od supermarketów”
Drogi Belfrze, miałem cię jednak za mądrzejszego gościa.
Napisałeś: -w gospodarce rynkowej zysk jest własnością nie podlegającą interwencjom państwa. Ja tam trochę w płacach robiłem i tak se zadaję pytanie: -czym jest zysk dla zwykłego robotnika?
Otóż Belfer, wydaje mnie się, że zwykły robol nie ma zysku. Ma po prostu płacę netto po opłaceniu wszystkich składek i podatków. Dlaczego, więc Kaczyński ma mu zabronić wyjechać na wczasy. Czy ty się dobrze czujesz?
Ty jako emeryt masz zysk? No chyba, że tam jakiemuś Linuxowemu oszołomowi coś tam skonfigurujesz i nie wystawisz rachunku. Ale ty jako uczciwy podatnik pewnie założyłeś firmę kosisz frajerów i czerpiesz zyski, jeśli to robisz uczciwie i płacisz podatki, a dobrze ci z oczu patrzy (he,he,he) to czego się boisz. Że Kaczyński ci zabroni wyjechać na wczasy?
Paranoia!
Niewiele rozumiesz. W przypadku osoby prywatnej mamy pojęcie dochodu. W firmie, po odliczeniu kosztów, a mieści się w nich także dochód pracowników, zostaje zysk. Zysk należy do właściciela firmy. Jeśli to firma jednoosobowa to staje się dochodem właściciela. Jeśli to spółka, zysk staje się dochodem akcjonariuszy. Ponieważ podatek już został opłacony, więc przeznaczenie zysku jest sprawą właściciela. Chyba, że to państwo socjalistyczne, wtedy państwo daje sobie samemu prawo decydowania o wszystkim.
A skoro dziś Kaczyński chce decydować o zysku firm, to kto zagwarantuje, ze jutro nie zabierze się za mój dochód.
A prywatnie – nie mam firmy, ale nie pracuję na czarno. Od każdej zarobionej złotówki płacę podatek.