Dziesięć lat temu przestały istnieć bliźniacze dwie wieże World Trade Center w Nowym Jorku. Atak terrorystyczny nastąpił rankiem jedenastego września, w Polsce wówczas dochodziła godzina piętnasta. Wkrótce wszystkie telewizje pokazały filmy, kręcone często przez zupełnie przypadkowych obserwatorów z różnych miejsc w mieście. Wieże WTC były bardzo charakterystycznym symbolem i widać je było nie tylko na Manhattanie. Widzieliśmy samoloty uderzające w budynki, kule ognia, kłęby dymu, a potem jakby w zwolnionym tempie budynki zapadały się w ziemię.
Jedna z pierwszych moich refleksji wówczas związana była z ulubionym gatunkiem filmowym większości widzów w USA, a także na świecie. Amerykanie zawsze z upodobaniem kręcili filmy o zagrożeniach jakie mogą spotkać Amerykę. O bombach atomowych, które mogą zostać odpalone przez terrorystów, o złych kosmitach napadających na Ziemię i – rzecz jasna – głównie na USA. Pomyślałem sobie, że żaden reżyser nie miał dość fantazji, by wymyślić to, co później przyszło do głowy fanatykom islamskim.
Nie ma wątpliwości, że to był najbardziej krwawy atak terrorystyczny w dotychczasowych dziejach. Nie tylko poraził ludzi swym bezmyślnym okrucieństwem, ale też spowodował wyjątkowo jednomyślne potępienie na świecie. Wyjątkiem była Palestyna i kilka innych miejsc na mapie krajów islamskich, gdzie wyznawcy Allaha wylegli na ulice, by tańczyć z radości.
Już kilka dni po zamachu pojawiły się rozmaite spekulacje. Wiele z nich rozwija słynny film amerykańskiego wyznawcy spiskowej teorii dziejów Michaela Moore’a – Fahrenheit 9.11. Sam tytuł filmu nawiązuje do innego sławnego dzieła. Nakręcony w 1966 roku film na podstawie powieści 451 stopni Fahrenheita Raya Bradbury’ego opowiadał o wszechwładnych rządach, które zabroniły istnienia książek, jako niebezpiecznego nośnika prawdy.
Michael Moore realizując swój film paradokumentalny o zamachach z 11 września świadomie nawiązał tytułem do klasycznego dzieła fantastyki naukowej. W swoim filmie usiłuje udowadniać popularne po zamachach tezy o tym, że całe wydarzenie zostało przygotowane przez tajne służby USA. W teoriach spiskowych na temat zamachu pojawia się przekonanie, ze budynki były tak doskonale zbudowane i tak wytrzymałe, że pod wpływem uderzenia samolotów nie mogły się zawalić. Ktoś musiał równocześnie odpalić ogromne ładunki wybuchowe w odpowiednich miejscach, by zniszczyć żelazną konstrukcję wież. Zapewne każdy oglądał choć raz film o wyburzaniu starych domów lub – jeszcze lepiej – kominów. Z tego założenia wyszli twórcy spiskowej teorii, którzy na podstawie archiwalnych filmów próbowali udowadniać, że podłożono ładunki i wskazywali gdzie. Przy tych teoriach to TU-154 jako „przerobiony bombowiec” i hel rozpylany w Smoleńsku to przysłowiowy „mały pikuś”.
Inna z teorii, ulubiona także przez naszych rodzimych antysemitów, to wątek żydowski. WTC tuż przed katastrofą kupił Żyd, który potem dostał miliardy odszkodowań, choć wcale za WTC nie zapłacił, a jedenastego września kilkuset (w innej wersji kilka tysięcy) Żydów nie przyszło do pracy w WTC i żaden Żyd nie zginął w zamachu.
Jednak z perspektywy lat to nie absurdalne teorie spiskowe są groźnym pokłosiem tamtego dnia. Najgorszym efektem był kompletny paraliż Amerykanów. Historia nie doświadczyła ich wojną na własnym terenie od 1865 roku. Przerażeni, sparaliżowani strachem byli gotowi oddać swą całą wolność policji, wojsku i wszelkim tajnym służbom. Od tego czasu wydarzyło się w USA wiele tragedii, które spowodowane były wyłącznie tym, że śmiertelnie przerażony funkcjonariusz policji strzelał na oślep „na wszelki wypadek”. Władze amerykańskie dostały do rąk narzędzia kontroli obywateli, o jakich nie fantazjował nawet George Orwell. Efektem zamachów do dziś są paranoiczne środki ostrożności na lotniskach wymuszone przez Stany Zjednoczone. Zakaz wnoszenia kosmetyków, wody pitnej, a nawet lekarstw. Nowe technologie prześwietlające pasażera od stóp do głów. Odrębnym zagadnieniem jest trwająca od dziesięciu lat wojna w Iraku i Afganistanie. Dziesięć lat wojny, miliardy dolarów i tysiące ofiar zaowocowały zabiciem Osamy Ben Ladena. Ogromna potęga amerykańska przez dziesięć lat tropiła jednego człowieka, który w symboliczny sposób odpowiadał za zamachy z jedenastego września. Po drodze też mamy ogromny kryzys światowy, którego jedną z ważnych przyczyn jest wydawanie przez rząd amerykański pieniędzy, których nie miał.
Już kilka dni po zamachach pomyślałem, co by było, gdyby Amerykanie musieli przeżyć piekło okupacji niemieckiej albo chociaż – podobni jak londyńczycy – miesiące dywanowych nalotów hitlerowskiego lotnictwa? Nie wyszli by chyba z traumy do dziś i cała Ameryka mieszkałaby w bunkrach sto metrów pod ziemią. Parę lat później, po zamachach w londyńskim metrze, Brytyjczycy szybko powrócili do normalnego życia i powiedzieli stanowcze nie rządowi, który usiłował zwiększyć swe uprawnienia w zakresie kontrolowania obywateli.
Dziesięć lat po zamachu pewne wydaje się jedynie to, że służby specjalne, które miały już wcześniej wiele uprawnień, zawiodły. Przyznawanie kolejnych przywilejów i możliwości tajnym organizacjom rządowym niczego w Ameryce nie zmieniło poza pozornym bezpieczeństwem. Terroryści w gruncie rzeczy osiągnęli swój cel – przestraszyć Amerykę, sparaliżować, powalić ją na kolana, spowodować, by Amerykanie bali się tego, że są Amerykanami.
6 komentarzy “Dwie wieże”
Ciekawi mnie tylko, jak takie wieśniaki z pustyni, wyszkolili świetnych pilotów w pilotażu Boeninga. Na dodatek nastawionych samobójczo, którzy potrafili nakierować samolot przy pełnej prędkości na 2 wieże. Nadmienię, że pewnie nie skorzystali z ILS i TAWS i pewnie z automatycznego pilota. Za to nasze wojsko nie potrafiło wyszkolić wojskowych pilotów do prowadzenia TU-154 i przyzwoitego lądowania.
No cóż, widocznie nam trochę do tych wieśniaków brakuje.
*
Ciekawostką był fakt, że jeden z porywaczy Hani Hanjour, który miał wówczas zasiadać za sterami odrzutowca (tego co przywalił w Pentagon), zdobył licencję pilota dwa lata wcześniej na popularnym modelu awionetki firmy Cessna. Jego nauczyciel Marcel Bernard w jednym z filmów dokumentalnych opowiadał, że Hanjour był beznadziejnym pilotem. Wycelowanie w pięciokondygnacyjny budynek, lot z pełną prędkością kilka stóp nad ziemią – to wszystko wydaje się cudem pilotażu.
PS.
Cieszę się Belfer, że jeszcze żyjesz.
@father boss:
Też się cieszę, że jeszcze żyję.
A co do zawartości twojego komentarza, to widać ten najgorszy pilot w Pentagon nie trafił porządnie, pozostali dwaj byli lepsi.
Odpowiedzią na większość teorii spiskowych jest brzytwa Ockhama i rachunek prawdopodobieństwa. Jeśli policja znajdzie zwłoki faceta z mieczem samurajskim w zadku, to oczywiście można snuć teorię o tym, że był to homoseksualny miłośnik BDSM, który chciał wypróbować nowatorską metodę masażu prostaty. Jednak w rzeczywistości prawdopodobieństwo tej wersji jest tak małe, że pomijalne. Tak więc będzie to morderstwo drogi Watsonie. 😉
Prawda jest taka, że terroryści wygrali. Celem terrorystwó było zwalczanie zachodniej ideologii i zachodniego stylu życia, a ten jest oparty na pewnym kulcie praw jednostki. I co się stało po 11 z prawami jednostki? Gunatanamo i podsłuchy wzdłuż i wszerz.
Amerykanie sami po części sobie na to zapracowali, uprawiając bezwzględny kult zwycięstwa (taka trochę Polska na opak). Taka porażka jak WTC po prostu nie mieści się w ich granicach pojmowania. Fakt, że USA mogły dostać w tubę, i to na własnym terenie traktują jako sprzeczny z prawami natury.
A swoją drogą ten atak był logicznym następstwem amerykańskiej polityki – tłukli wszystkich na świecie pewni swojej nietykalności za dwoma oceanami. Tylko że technika idzie naprzód, i oceany przestają być problemem.
„Wyjątkiem była Palestyna i kilka innych miejsc na mapie krajów islamskich, gdzie wyznawcy Allaha wylegli na ulice, by tańczyć z radości”
Pamiętam te wiadomości TV, gdzie pokazano bliżej nieokreślony kraj arabski (a może i był nazwany z imienia w „pasku” na dole ekranu – po 10 latach już nie pamiętam) – ludzie tańczyli z radości, padali sobie w ramiona, sklepikarze częstowali przechodniów darmowymi smakołykami, etc.
Kilka dni później wyszperałem w necie link, gdzie pewien dziennikarz jakiejś europejskiej telewizji skarżył się, iż bez jego wiedzy i zgody (być może nie było takiej potrzeby, bo prawa autorskie automatycznie przeszły już na jakąś agencję informacyjną) wykorzystano materiał, który nakręcił kilka lat wcześniej – kiedy to bodajże w azjatyckim turnieju piłkarskim drużyna kraju X niesamowitym fuksem i absolutnie niespodziewanie zdobyła medal. Pokazywany zaraz po 9/11 materiał obrazujący euforię arabskiego tłumu był w rzeczywistości ilustracją radości ze zwycięstwa w piłkę kopaną sprzed kilku lat.
Nie ma co snuć teorii spiskowych, bo to prowadzi donikąd (może poza pożytecznym treningiem wyobraźni i gimnastyką szarych komórek). Jedno jest pewne – wielkie tragedie są zbyt smakowitym kąskiem dla polityki i mediów, żeby zmarnować okazję do efektownych manipulacji. Tak było z 9/11, tak jest ze smoleńskim wypadkiem lotniczym, tak zawsze będzie z innymi wydarzeniami, których charakter powoduje wyzwolenie wielkich emocji a przy tym pozostawia margines do manipulacji podatnymi umysłami.
Już po napisaniu felietonu, natknąłem się na informację, która potwierdza to, co napisał Troll. Te wiwatujące tłumy to była dziennikarska manipulacja. Aczkolwiek warto pamiętać, że Iran był krajem, z którego płynęły oficjalne wyrazy poparcia dla zamachowców ze strony ajatollahów i zdaje się któregoś z ministrów rządu.
Bez wątpienia 9/11 w niektórych krajach wywołał uczucia inne niż głęboki żal. Ale najwyraźniej materiał „piłkarski” najbardziej pasował do sytuacji człowiekowi, który bierze pensję za to, żeby telewizyjny serwis informacyjny był soczysty i ciekawy. On „po prostu wykonywał swoja pracę”.