W połowie maja świat został zaskoczony niespodziewanym aresztowaniem Dominika Strauss-Kahna i oskarżeniem go o gwałt. Oznaczało to przede wszystkim zmiany w MFW, bo aresztowanego szefa tej instytucji dość szybko musiał ktoś zastąpić. To oczywiście spowodowało międzynarodowe targi na temat tego stanowiska. Jednak znacznie ważniejsza jest przyszłość polityki francuskiej. Strauss-Kahn był murowanym kandydatem socjalistów w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.Biorąc pod uwagę małą popularność obecnego prezydenta, ta kandydatura mogła oznaczać dużą zmianę w polityce francuskiej, a co za tym idzie w całej Europie.
Jednak stary satyr, o którym było wiadomo już wcześniej, że ośrodek decyzyjny trzyma w spodniach, został oskarżony o zgwałcenie pokojówki hotelowej i na dodatek wiernej muzułmanki. Ponieważ wszyscy wiedzą, że muzułmanie – w przeciwieństwie do chrześcijan – bardzo poważnie traktują swą religię, to wina szefa MFW wydawała się oczywista. Media rzuciły się na niego jak sępy, takoż rozmaite organizacje broniące praw kobiet i w zasadzie większość zainteresowanych wydarzeniem obserwatorów.
Na szczęście dla oskarżonego ma on sporo kasy i dzięki temu mógł on uniknąć uroków życia seksualnego w standardowym amerykańskim areszcie, a co ważniejsze, mógł też zatrudnić jedną z najznamienitszych kancelarii prawniczych. Z jednej strony daje to smutną konstatację, że w USA, gdy nie masz kasy na znanego adwokata, który oskubie cię jak kurę na rosół, to dostaniesz adwokata z urzędu, a ten w porozumieniu z prokuratorem załatwi ci „czapę” lub przynajmniej dożywocie. Jeśli masz kasę, to gdyby nawet twoją zbrodnię sfilmowała telewizja, znany adwokat i tak cię wyciągnie z wszelkich kłopotów.
Jednak tym razem nie amerykański system prawny jest przedmiotem rozważań. Strauss-Kahn ma dziś 62 lata i brak mu muskulatury i sprawności Rambo. To gryzipiórek od lat spędzający sporo czasu za biurkiem, więc gwałt na trzydziestoletniej i fizycznie pracującej sprawnej kobiecie w jego wykonaniu od początku był trochę mało prawdopodobny. Szczególnie, że miało rzekomo chodzić o stosunek oralny. Potem już prokuratorzy zaczynali się coraz bardziej plątać, parę dni później mówiono już wyłącznie o napaści seksualnej, a kwalifikacja czynu coraz bardziej zmierzała ku czemuś, co mogło przypominać molestowanie seksualne. Jednak amerykańskie prawo nauczone sprawą Polańskiego chciało zabezpieczyć się przed ucieczką podejrzanego, którego Francja w takim wypadku na pewno by nie wydała.
Dziś widać, że choć – co prawda – Strauss-Kahn zalicza się do tak zwanych „erotumanów”, to jednak pokojówka robiła to, co robiła, z własnej woli, aczkolwiek nie możemy dziś wykluczyć czyjejś inspiracji. Detektywi kancelarii adwokackiej znaleźli sporo dowodów na to, że pokojówka jest zamieszana w sprawy typowo przestępcze, że przez jej konto bankowe przewijały się sumy, jakich na pewno zarobić nie mogła, no i że rozmawiała „otwartym” tekstem o zamiarze wrobienia szefa MFW i wyciągnięcia z tego sporej kasy.
Dziś zatem raczej można zastanawiać się kto i dlaczego był inspiratorem tej intrygi, bo do przyszłorocznych wyborów prezydenckich Strauss-Kahn raczej nie przystąpi, a jeśli nawet to z małymi szansami, bo na miejscu we Francji czeka już następna pani, która przypomniała sobie o gwałcie sprzed ośmiu lat.
Polską opinię publiczną kilka dni temu zbulwersowała historia małej Nikoli mieszkającej z rodzicami w Norwegii. Dziewczynkę odebrał rodzicom urząd odpowiadający naszej opiece społecznej i skierował ją do rodziny zastępczej. Jak twierdzili rodzice dziewczynki, dlatego, „że była smutna”. Rodzice tłumaczyli, że chorowała babcia dziecka i niewesołe wieści z kraju spowodowały smutek dziecka. Bezduszny urząd uznał zaś, że dziecko nie może być smutne i „porwał” dziewczynkę polskim rodzicom, po to by oddać ją zastępczej rodzinie norweskiej. Na szczęście nasz słynny detektyw Rutkowski wykonał kolejną spektakularną akcję i uwolnił dziewczynkę z norweskiej niewoli, no i zwrócił ją rodzicom całą i zdrową, a ponadto szczęśliwą. Ocena tej historii była jednoznaczna – norweski urząd został porównany do hitlerowskiej organizacji i rozległy się wszem i wobec odgłosy świętego oburzenia. Opozycja oczywiście winiła przy tej okazji rząd, za to, że nie posłał do Norwegii przynajmniej jednostki „Grom”. A większość rodaków oczywiście wypowiadała się w tonie hurrapatriotycznym. Mało komu chciało się poszperać, żeby o tej historii dowiedzieć się więcej. A czego? A tego na przykład, ze norweski urząd wielokrotnie próbował się z rodzicami kontaktować się i sprawdzić, jaka jest sytuacja w domu, na czym polegają problemy, ale rodzice to sobie kompletnie lekceważyli. Sytuacja rodzinna zdaje się nie była idealna, pojawiały się nawet informacje o możliwym rozwodzie rodziców Nikoli, a co za tym idzie faktycznie stresującej sytuacji dla dziecka. Jednak – całkiem możliwe – rodzice poszli po rozum do głowy dopiero wtedy, gdy urzędnicy uznali za konieczne interweniować.
Jaki jest morał z tych dwóch historii? Niestety dość pesymistyczny. Gdy ktoś jest oskarżany zwykle budzi to spore zainteresowanie. Gdy wszystko zostaje wyjaśnione – zwykle to ju nikogo nie obchodzi. Media i ich odbiorcy mają wtedy już od dawna nowe sensacje i nowe ofiary. Nikogo już nie obchodzi, czy oskarżony był winny, czy skrzywdzona niewinność jest naprawdę niewinna. Te dwie historie i ich bohaterów dobrałem z premedytacją, celowo niewinny nie wzbudza sympatii, zaś skrzywdzeni nie są tak kryształowo czyści, jak mogłoby się wydawać, bo nic nie jest czarne, ani białe.
6 komentarzy “Winni i niewinni”
Jest tak jak jest bo media żyją z raportowania, żyją z tropienia sensacji, bo prawda nikogo zbytnio interesuje, a sensacyjne wiadomości, jak najbardziej tak.
Fakt ten został świetnie przedstawiony w jednym odcinku serialu rysunkowego South Park. Otóż w małej, zabitej dechami dziurze stało się coś okropnego, sensacja na skalę krajową. Natychmiast zjawiły się wszystkie większe amerykańskie stacje telewizyjne by relacjonować na żywo. Okazało się jednak, że sensacyjne wydarzenia były wyssane z palca i jednak nic takiego się nie stało. Ale tego telewizja już nie podała. Po prostu spakowali manatki i wyjechali. Przed samym wyjazdem jeden z mieszkańców spytał się dziennikarza, czy nie powinien przekazać telewidzom prawdy. Bo reportaż telewizyjny pozostawiał mieścinę w bardzo brzydkim świetle. Odpowiedź dziennikarza była krótka, my nie jesteśmy od poszukiwania prawdy ale od relacjonowania wydarzeń. A skoro nic się nie wydarzyło, to zmywamy się.
Sluszna uwaga, rodzina z pewnoscia otrzymywala jakies informacje od norweskich wladz. Ale sa nie pisaci, nie czytaci (w nowereskim) to sprawe olali. Tym bardziej, bo przeciez „wolnosc Tomku w swoim domku”. Norwegia, to nie III Rzesza i z pewnoscia wladze kierowaly sie dobrem dziecka. (To nie znaczy, ze ich popieram, dobro dziecka to pojecie wzgedne). Uwazam ze zanim wladze norweskie postanowily zabrac rodzicom dziecko, to powini byli przyjechac do tej dysfunkcyjnej rodziny z tlumaczem i powiedziec im o co chodzi. Nie wiadomo czy to zrobili, od rodzicow sie prawdy nie dowiesz…..
Zmywanie naczyń to pożyteczne zajęcie. Właśnie podczas zmywania głębokich talerzy, zrozumiałem jak bardzo szeroki zasięg mają refleksje o losach polskiej rodziny w Norwegii. Sprawa jest nie mnie ni więcej symptomatyczna dla większości polskich imigrantów, którzy opuścili Polskę osiedlając się na obczyźnie w swojej wędrówce „za chlebem”. Otóż tacy ludzie chętnie chcą zarabiać jak np. Norwegowie ale żyć jak Polacy. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że w ten sposób od czasu do czasu wejdą w konflikt z obowiązującym w kraju osiedlenia się prawem. A potem płacz, rozpacz i poczucie krzywdy.
Dzieci wychowujące się w takich rodzinach są rozdarte, bowiem dla nich przykładowa Norwegia nie jest obczyzną. Nie nie mogą jednak zrozumieć i zaradzić uczuciom obcości swoich rodziców w stosunku do państwa i w szczególności społeczeństwa tego nowego dla ich rodziny kraju.
@ Belfer
Moze cos odpiszesz?
Posłużyłem się znanym pojęciem w polskiej historii emigrantów którzy szli „za chlebem”. Ale nie zawsze emigrant z Polski ma tylko żołądek do nakarmienia chlebem z obczyzny. Są tacy, którzy mają do nakarmienia także głowę. Ci emigranci daleko lepiej radzą sobie z poznawaniem nowego kraju z jego normami, zwyczajami i prawem. W ten sposób ten nowy kraj przestaje dla nich być obcy.
Natomiast los tych, którzy mają do nakarmienia tylko żołądek nie jest łatwy. Bo oprócz potencjalnych konfliktów z prawem jest niemalże pewne, że będą czuli się obco, będą narażali się na niezrozumienie i śmieszność w tym przez siebie wybranym nowym kraju. Czy są to tylko moje fantazje? Proponuję krótką wycieczkę po ośrodkach polonijnych np. w USA by zobaczyć jak ci ludzie żyją. Bo zapełnienie żołądka niewielu wystarcza i stąd mamy ich wewnętrzną emigracje w stosunku do krajów do których przybyli (niezłe kuriozum!!!) i gorejący polski patriotyzm. Tacy patrioci najczęściej głosują na PiS.
No – mogłeś to wszystko w jednym kawałku napisać. 😉
Oczywiście się zgadzam, wydaje mi się, że ta przenośnia całkiem sensownie pokazuje sytuację.