Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Historia kołem się toczy

O słuszności tego porzekadła można się przekonać, gdy spojrzymy na ostatnie wiadomości z Gdańska. Niedawno pisałem o niesławnej pamięci biskupie Stanisławie. Kościół Katolicki zrobił z niego świętego, albowiem wedle kanonów religijnych zmarł jako męczennik. Trzeba zresztą przyznać, że Bolesław Śmiały obszedł się z nim dość obcesowo.
Powszechnie uważa się, że do pewnego momentu biskup Stanisław działał na korzyść państwa. Jego dziełem było doprowadzenie do obecności legata papieskiego w Polsce, co wówczas uważane było za jakąś nobilitację. Wydobył z niebytu metropolię gnieźnieńską i dzięki temu odsunął pretensje duchownych z Magdeburga o zwierzchnictwo nad polskimi diecezjami. Taka jest interpretacja dziejów Stanisława z punktu widzenia kościelnego.
Wśród historyków ścierają się rozmaite opinie. Niektórzy z nich zarzucają mu zdradę. W kronice Galla Anonima zostaje określony słowem „traditor”, zatem w dawnych wiekach nie przypisywano biskupowi świętości, ale zdradę. Część historyków twierdzi, że biskup mógł mieć dobre intencje, ale przeciwne niż król. Być może popierał on frakcję późniejszego władcy Władysława Hermana, być może nawet wypełniał zadania zlecone przez Cesarstwo, ale na to dowodów nie ma. Spór króla z biskupem był sporem o władzę. Wszystko wskazuje na to, że biskup przeliczył się w swoich możliwościach wpływania na Bolesława Śmiałego zwanego też Szczodrym.
Oczywiście historyjki o osobiście dokonanym przez króla okrutnym morderstwie należy potraktować z taką samą wiarygodnością, jak inne brednie biskupa Wincentego Kadłubka. Biskup został na śmierć skazany przez sąd królewski.
Jednak było za późno. Podobnie jak ze słynną historią cesarza u bram Canossy, tak tu okazało się, że król przestaje mieć znaczenie, gdy cofnięte zostają mu błogosławieństwa kościelne. Biskup Stanisław zdążył wykląć Bolesława i skończyło się to utratą tronu.
Do władzy doszedł kiepski książę Władysław Herman, po nim syn Bolesław Krzywousty, który w wyniku walk bratobójczych musiał zrezygnować z korony, a chcąc uchronić państwo przed dalszymi walkami o władzę – de facto je zlikwidował. To jest efekt pośredni działań biskupa, którego kościół ogłosił świętym i patronem Polski. Pamiętając, że był to wciąż jeszcze okres budowy młodego państwa, działania biskupa należy ocenić negatywnie, bez względu na jego intencje.
Obecnie w Gdańsku rządzi biskup Sławoj Głódź. Dziś Gazeta Wyborcza pyta: Opiekujący się Bazyliką Mariacką ks. infułat Stanisław Bogdanowicz i konserwator Tomasz Korzeniowski po raz kolejny zakpili z urzędu konserwatora wojewódzkiego. Dlaczego mogą to robić bezkarnie? Wiadomo już wcześniej o odmowie zwrócenia eksponatów do muzeum, o postawieniu szkaradnego „niby-pomnika” katastrofy smoleńskiej, a teraz o postawieniu bez zezwolenia konserwatora zabytków kraty.
Za wszystkim stoi niesławnej opinii biskup, który przez gdańszczan określany jest ksywka „flaszka”. Nieoficjalne przecieki wskazują również na to, że biskupem interesują się służby policyjne w związku ze sprawą komisji majątkowej. Jednak biskup Sławoj Głódź lekce to sobie wszystko waży i po raz kolejny osłaniając swych totumfackich pokazuje, że państwo polskie dla niego znaczy tyleż samo co dla średniowiecznego Stanisława z Krakowa. Czy również i Sławoj zostanie świętym? Paradoksalnie historia zatoczyła koło i mamy znów czasy, gdy kolejny biskup działa na szkodę Polski, nie dość, że lekceważy, to kpi sobie z prawa.

Oceń felieton

6 komentarzy “Historia kołem się toczy”

Możliwość komentowania została wyłączona.