Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Pomiędzy dobrem a złem

Pomiędzy dobrem i złem

Aby napisać cokolwiek o funkcji wierzeń i religii w rozwoju kultury, trzeba sięgnąć do etnografii, tak się składa, że ojczyzną nowoczesnej etnografii stała się Dania za sprawą żyjącego w XVIII wieku Jensa Krafta – profesora filozofii Akademii Sorö. Jego kontynuatorem był inny duński uczony Kaj Birket-Smith. Był ważnym autorytetem w kształtowaniu się mojej wizji świata, ponieważ był nie tylko antropologiem ale i filologiem i jego sposób widzenia rozwoju kultury był bliski moim zainteresowaniom i studiom.
Kaj Birket-Smith jest autorem szczególnej syntezy naukowej opowiadającej o wszechstronnym rozwoju kultury ludzkiej. Aby zrozumieć rolę wierzeń i religii, warto się z tą książką zapoznać.
Człowiek pierwotny dzielił świat na widzialny i materialny, którego był częścią i świat nadprzyrodzony, niewidzialny, którego również był częścią. Wokół było wiele niewytłumaczalnych zjawisk, z ówczesnego punktu widzenia były one w sposób oczywisty nadprzyrodzone i magiczne. Z tymi zjawiskami trzeba było jakoś współżyć lub dawać sobie radę. Zatem do sił wyższych zwracano się bezpośrednio za pomocą różnych rytuałów lub za pomocą wróżb i wyroczni starano się ustalić co skrywa przyszłość i w jaki sposób się do tego dostosować.
Birket-Smith zauważa,że istotną częścią religii jest uczucie zależności, ale ta zależność nie oznacza podporządkowania. W sprawach, które go dotyczą, człowiek ma głos i to głos wcale niemały. W przeciwieństwie do kultu, polegającego na prawdziwej czci dla bóstwa, stoi magia; zasadniczo opiera się ona na mniej lub bardziej kompletnej władzy nad siłami nadprzyrodzonymi.*
Wierzenia ludzi pierwotnych nie obejmowały zła. Zło dla człowieka pierwotnego nie było naturalną częścią świata, było czymś nienormalnym, z czym się walczy, ale ta walka toczy się na wielu rozmaitych frontach. Doskonałym przykładem są wierzenia antycznych Greków. Demeter – określana jako bogini urodzaju – straciła córkę porwaną przez Hadesa. Jej rozpacz okryła Ziemię chłodem, deszczami, a rośliny zaczęły więdnąć i przestały owocować. Nie było w tym ani troski o rodzaj ludzki, ani też złości na ludzi. Potem na mocy decyzji Zeusa bogini odzyskuje córkę na dwie trzecie roku i znów Ziemia rozkwita radością Demeter. Starożytni bogowie nie troszczyli się o ludzi nie byli „dla ludzi”, ale w pewnym sensie obok, jak obca rasa żyjąca w niewidzialnym świecie i mająca moc wpływania na świat widzialny. W tym zakresie wierzenia Greków są zadziwiająco podobne do wierzeń prymitywnych Innuitów lub Polinezyjczyków. Składali ofiary lub wykonywali jakieś rytualne obrzędy nie tylko wobec tych bóstw, które uważali za dobre. Podobnie Afrykanie, którzy składali ofiary duchowi choroby, aby opuścił człowieka.
Ta pierwotna magia powoli zmieniała się w kult uduchowionych bóstw, które miały władać życiem człowieka. Co prawda nie sposób jednoznacznie postawić granicę między magią a kultem, magia jest swoistą odmianą fałszywie pojętej nauki, która uważa, że określone rytuały lub amulety są oczywistym sposobem na zapewnienie sobie określonej relacji świata nadprzyrodzonego. Religia jako kult bóstwa nieco to zmienia, choć pewne aspekty magiczne w niej pozostają, na przykład rozmaite „cudowne” medaliki z Matką Boską, lub relikwie pozostałe po świętych. Nie jest to przedmiotem moich rozważań, ale muszę dodać, że elementy magiczne w kulturze ludowej były oczywistością jeszcze w XIX wieku, co świetnie zauważyli i wykorzystali literacko romantycy. Jeśli ktoś wkłada jeden grosz do nowego portfela, to również oddaje hołd pierwotnej magii i magicznym rytuałom, które są silniejsze w nas, niż nam się wydaje.
Te pierwotne wierzenia i magia zostały przejęte i w pewnej mierze wyparte przez kult bóstw. Kult bóstwa oznaczał od strony praktycznej powstanie hierarchii kapłańskiej, bowiem kapłani przejęli prawo do rytualnych obrzędów, które wcześniej mógł odprawiać każdy. Oczywiście ludy pierwotne miały szamanów, ale nie była to zorganizowana grupa walcząca o wpływy polityczne. Starożytny Egipt dostarcza nam przykładu, jak kult bóstw rozwija się w zinstytucjonalizowaną religię, z warstwą kapłańską – sformalizowaną i zhierarchizowaną, która walczy o wpływy polityczne w państwie. Nie tylko walczy, ale i wygrywa. Wiemy bowiem doskonale, że w niektórych okresach władza faraona była czysto formalna.
Podstawą religii sformalizowanej stał się podział pomiędzy dobrem a złem. Religia była reprezentantem dobra. Religie politeistyczne zaczynają się zmieniać w monoteistyczne, gdzie jest jedna siła i jeden bóg mający moc nad ludźmi. Reszta jest złem. Dawne dzieje narodu żydowskiego i bóstwa Jahwe, któremu oddawali cześć, jest znamiennym przykładem. Warto spojrzeć na historię o faraonie, który zostaje doświadczony wieloma plagami (stąd frazeologizm plagi egipskie), ponieważ nie chce uwolnić Żydów. Jahwe doświadcza Egipcjan jak zły duch, a nie dobry bóg, a przecież i oni są ludźmi. Jednak na tym etapie rozwoju ludzkości współistnieli rożni bogowie. Żydzi de facto nie zaprzeczali istnieniu Ra, Izydy lub Ozyrysa, oni tylko uważali że są to złe bóstwa, które zostaną pokonane przez ich boga. Można wnioskować, że na tym etapie religia była pozytywnym spoiwem łączącym ludzi w naród, w państwo. Sensem religii było zjednoczyć ludzi i władać nimi w sposób spójny Także po to by zwyciężać wrogów i ich bogów, bo przecież historia ludzkości składała się w ogromnej części z wojen. Rzymianie nawet przyjmowali do swojego panteonu bóstwa podbitych ludów, niejako mówiąc – nasi bogowie okazali się silniejsi, ale nie odrzucamy waszych, jakaś cześć też im się należy.

W naszym kręgu kulturowym rewolucję przyniosło chrześcijaństwo. Oto pojawiła się grupa ludzi, która mówiła, że nie ma innego boga. Tylko ten, w którego wierzą jest prawdziwy, a inni bogowie nie istnieją. A jeśli nawet, to są wcieleniami szatana, który walczy z bogiem. I w ten sposób został do perfekcji wprowadzony podział pomiędzy dobrem i złem. Poza pierwszym okresem, gdy chrześcijan prześladowano, szybko okazało się, ze jest to religia niezwykle przydatna władzy. „Cesarzowi co cesarskie” – w skrócie pokazuje to stosunek do władzy w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Powstający Kościół umacniał się oczywiście jako instytucja, ale też umacniał władzę państwową. Król był „pomazańcem bożym”.
Gdy Mieszko I wywalczył sobie przywództwo nad plemionami słowiańskimi, naturalną koleją rzeczy było oficjalne wprowadzenie chrześcijaństwa jako religii panującej. Była to jego dobrze przemyślana i suwerenna polityczna decyzja, nie było bowiem wówczas w Europie siły zdolnej go zmusić.** Chrześcijaństwo dawało mu legitymację władcy namaszczonego przez Boga, a w co naprawdę sam wierzył, tego nie wiemy.
Jednak minęło zaledwie sto lat, a rola Kościoła się zmieniła. Państwo było jeszcze bardzo młode, w wyniku walk rodzinnych nastąpiło osłabienie i koronę królewską stracił Mieszko II. Na tym etapie ważne było umacnianie władzy centralnej w osobie króla, bowiem dynastia w każdym kraju ówczesnym była spoiwem łączącym państwo. W Polsce doszło do konfliktu pomiędzy Bolesławem Śmiałym a biskupem Stanisławem. Przegrał ten ostatni, ale w dłuższej perspektywie przegrało państwo. Kościół broniący biskupa i czyniący go świętym nie przysłużył się krajowi. Na długie lata przestaliśmy być monarchią, przyszło rozbicie dzielnicowe i spore straty terytorialne. Kościół zapragnął być uniwersalną doczesną władzą polityczną ówczesnego świata. Cesarz u bram Canossy jest dowodem, że to Kościół wówczas wygrał.
Jakie to ma znaczenie dziś? Być może duże. Osłabione państewka książąt nie dawały sobie rady z wrogami zewnętrznymi, konsekwencją było sprowadzenie Zakonu Krzyżackiego przez Konrada Mazowieckiego, a później osłabiona Rzeczpospolita zawarła porozumienie z Litwą, a to nie jest jednoznaczna korzyść historyczna.
Kościół nie obronił nas później przed upadkiem, a wręcz przeciwnie Polska wplątana w wojny religijne z Turkami wyszła z tych wojen osłabiona i to spowodowało upadek późniejszy, któremu hierarchowie Kościoła czasami nawet pomogli. Oczywiście powstaje zasadnicze pytanie – ile w Kościele było jeszcze religii, ile było wiary? Ale są to elementy nie do zmierzenia, więc nauka się tym nie zajmuje. Natomiast polityczne oblicze kościoła jest faktem. W skali europejskiej chrześcijaństwo też miało rozmaitą rolę. Pierwotnie było spoiwem łączącym i wprowadzającym te same standardy w całej Europie. Wszechobecna łacina pozwalała na dzielenie się dobrami kultury i odkryciami. Być może słynne dzieło Kopernika spoczywałoby zakurzone w jakiejś bibliotece, gdyby nie jego łacińska uniwersalność. Jednak w chwili, gdy pojawił się humanizm zwany później renesansem, Kościół spełniał rolę hamulca, a ponieważ w wyniku reformacji zaczął przegrywać wojnę o władzę, to z wielką ochotą zaangażował się w ewangelizację pogan na terenach nowo odkrytych. Od tego momentu możemy się zacząć zastanawiać nad rolą chrześcijaństwa w ogóle w dalszym rozwoju świata, ponieważ powstały nowe odłamy religii w wyniku reformacji.
Zauważmy jednak, że od czasu średniowiecza coraz częściej mówimy o instytucji i organizacji politycznej, zaś kult bóstwa i rytualizm stał się oczywistym środkiem wiodącym do zdobywania władzy w najbardziej doczesnym jej wymiarze. Złośliwe powiedzenie mówi, że kościół wyrzeknie się prędzej 90% z dziesięciu przykazań niż 10% swoich dochodów i de facto dotyczyć to zaczyna wszystkich kościołów. W Polsce nadal dominuje kościół katolicki, pomimo, że stanowisko papieża wobec zaborów było dla nas niekorzystne. Jednak lokalnie kościół stanowił schronienie dla języka i tradycji, a w powszechnie zdominowanym przez religię świecie nawet zaborcy mieli pewne opory. Z drugiej zaś strony chłopi byli równie bezwzględnie eksploatowani przez księdza proboszcza, co przez szlachcica – właściciela sąsiedniej wioski. Długie lata musiały jeszcze minąć, zanim w polskim chłopie zakiełkowała świadomość narodowa i zrozumienie jedności historii i tradycji.

Wiele lat później w czasach PRL polski Kościół ponownie odegrał scalającą naród rolę. Stał się spoiwem ułatwiającym walkę z obcą ideologią i z poniżającym człowieka systemem społecznym. Jednak za tym stoją konkretni ludzie i bardzo konkretne działania. Gdyby wtedy kościół był tak mało tolerancyjny jak dziś, gdyby powszechny był katolicyzm w wydaniu Rydzyka odrzucający ateistów i agnostyków, piętnujący innowierców, to czy Kościół mógłby łączyć? Gdyby każdy, kto sprzeciwi się księdzu, był wtedy określany wrogiem narodu i nieprawdziwym Polakiem, czy wtedy Kościół mógłby łączyć? Faktem jest, że ważni ludzie w Kościele postępowali wtedy mądrze. Czy dziś postępowaliby tak dalej, nie wiadomo, bo ich już nie ma. Czy należy to bezwzględnie łączyć z religią i wiarą? To była polityka.
Prymitywna religia nie jest wiarą, która drzemie w człowieku i budzi się jedynie przy jakiejś uroczystej okazji. Jak już widzieliśmy, stanowi bardzo ważną część codziennego bytu, umożliwia przeżycie życia i ściśle wiąże się z resztą kultury***. Rozwój cywilizacji zerwał ten związek człowieka z religią. Dziś można się pokusić o stwierdzenie że instytucje kościelne są przeszkodą na drodze do prawdziwej religijności. Błędem jest domniemanie, że atakowanie kościoła jest atakowaniem religii. Przyszedł bowiem moment, że Kościół Katolicki po raz kolejny w historii staje się hamulcem na drodze zmian i rozwoju. W szczególny sposób widoczne to się stało w Polsce, gdzie kościelni biznesmeni bez skrupułów i konsekwentnie spożywali owoce pomocy, której udzielili społeczeństwu w wyzwoleniu się spod jarzma reżimu komunistycznego. Rzec by można iż stali się oni głównym beneficjentami zmian, które następowały przez ostatnich dwadzieścia lat. Mało tego, władze kościelne coraz szerzej rozpychały się łokciami w kolejce do dóbr materialnych. A w ostatnich miesiącach, gdy przyszło do konfrontacji, gdy jedna z grup politycznych zawłaszczyła religijne symbole i uważa się za jedyną prawdziwą i uprawnioną do rządzenia w kraju, władze kościelne – ku zdumieniu powszechnemu – na konferencji prasowej oznajmiają, że krzyż nie jest ich sprawą. Ten fakt zamyka dyskusję na temat politycznego aspektu instytucji religijnych. Fakty są, o nich się nie dyskutuje.

Zmiany cywilizacyjne odcięły człowieka od tej pierwotnej religijności obecnej w życiu człowieka dawniej. Im bardziej człowiek oddalał się od bezpośredniego związku z ziemią, z naturalnym zdobywaniem żywności, tym mocniej gasła w nim ta religijność. Ta pierwotna wręcz magia związku człowieka z przyrodą świetnie widoczna jest w genialnym dziele polskiego noblisty – Władysława Reymonta – powieści „Chłopi”. Także w innym dziele, innego noblisty – Knuta Hamsuna „Błogosławieństwo ziemi”. Można rzec, że ci pisarze w ostatniej chwili uchwycili, zarejestrowali coś, co już wkrótce przestało istnieć. W miejsce tego duchowo-cielesnego związku człowieka z naturą od dawna wkracza zinstytucjonalizowana religia. W pierwotnych wierzeniach szaman, czarownik miał władzę nad siłami nadprzyrodzonymi (iluzoryczną z punktu widzenia racjonalisty), w religii kapłan jest sługą bóstwa, jego sługami są pomniejsi kapłani, zaś wierni są sługami kapłanów. Szamanem lub czarownikiem można było się stać na drodze posiadania pewnych magicznych predyspozycji, kapłaństwo i pozycja w kaście kapłanów zależy od nabycia kwalifikacji. Abstrahując od chrześcijaństwa, widzimy jedno istotne niebezpieczeństwo religii. W świecie współczesnym. Każda religia uważa się za jedyną prawdziwą. Zatem napomina swych wyznawców, by ewangelizowali**** niewiernych. Wypływa stąd znaczący wniosek, że należy każdej religii odebrać przywileje zmierzające do politycznego wpływu na państwo. Jeśli bowiem religii przyznamy status prawodawczej siły politycznej, doprowadzi ona do zatrucie życia wyznawcom innych religii lub odbierze im prawa obywatelskie. To samo zresztą będzie dotyczyć tych, którzy zdystansują się wobec każdej religii. Tak się bowiem składa, że zdobyczą demokracji jest możliwość swobodnego życia przyznawana mniejszościom, a naturalnym celem każdej religii jest likwidacja tych mniejszości na drodze nawrócenia się na jedyną prawdziwą religię. Przy czym nie mam na myśli żadnych krwiożerczych instynktów religijnych, bo jedynie część wyznawców islamu dopuszcza zabijanie niewiernych w celu ich nawrócenia. Chodzi raczej o to, że instytucje religijne będą dążyć do takiego stanowienia prawa, by zarówno ateiści, jak i wyznawcy innych religii żyli w zgodzie z zasadami religii dominującej w danym kraju (jeśli dostaną takie prerogatywy). Doskonałym przykładem jest postawa katolików, którzy żądają zakazu in vitro i aborcji. Ich religia uznaje to za grzech. Jednak prawo dopuszczające aborcję i in vitro nie zmusza ich do dokonywania aborcji. To samo prawo nie zmusza ich do korzystania z in vitro. Dlaczego zatem chcą zmusić innych do tego by ich zasady religijne były obowiązującym prawem także dla innych? To jest jednoznaczny powód, dla którego demokracja musi oznaczać odsunięcie religii z życia publicznego.
Świat wkroczył w nowy etap rozwoju kultury ludzkiej, niemożliwe jest już dziś cofnięcie się do naturalnej obecności magii w życiu człowieka, choć literatura fantasy pokazuje, że wciąż takie tęsknoty w człowieku istnieją.
Religia instytucjonalna również wyczerpała swą zdolność pozytywnego wpływu na rozwój ludzkości, stała się kulą u nogi.
Co będzie dalej? Tego nie wiem.


* Kaj Birket-Smith, „Ścieżki kultury”, Warszawa 1974, str. 425.
** Piszę o tym w aspekcie bredni Palikota, o tym, że od tysiąca lat jesteśmy niewolnikami kościoła.
*** Kaj Birket-Smith, op.cit., str. 448.
**** Używam tego pojęcia umownie dla nazwania prób nawracania.

5/5 - (1 vote)

40 komentarzy “Pomiędzy dobrem a złem”

Możliwość komentowania została wyłączona.