Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Drzwi od stodoły

Bon mot o polskich pilotach, którzy polecą nawet „na drzwiach od stodoły” dziwnie jakoś sprzągł się ze smoleńską katastrofą. Oddaje on i brawurę i beztroskę, jednym słowem cały zespół cech przynależnych polskiej nacji, jako charakterystyczne. Podczas Bitwy o Anglię najbardziej znani stali się polscy piloci, o których Arkady Fiedler napisał świetną książkę. Jednak wśród światowych asów wojskowego lotnictwa nie ma polskich pilotów na pierwszych miejscach. Przyczyna jest bardzo prosta – nie dożyli momentu, gdy mogli się stać asami. Spośród wielu wyróżniali się walecznością i zapałem, ale dowództwo brytyjskie przyprawiali o zawrót głowy notorycznym łamaniem procedur oraz niesubordynacją.
Jak widać dzisiejsi piloci dorównują tym z czasów wojny. Tylko tamci nie mieli setki pasażerów na pokładzie. Nad lotniskiem w Smoleńsku polscy piloci braki w szkoleniu nadrabiali brawurą. Także piloci lądującego wcześniej Jaka-40. Chociaż pilot Jaka-40 mówi, ze „ogólnie to tutaj pizda jest”, ale po chwili dodaje „próbować możecie jak najbardziej”. Na stronie Agencji Lotniczej Altair Edward Margański pisze bezpośrednio pod adresem tego pilota: Panie Poruczniku, oraz ci którzy takich jak Pan wychowali i akceptowali. Pan grzeszy. Pan powinien mieć wyrzuty sumienia do końca życia. Ten pilot też był jedną małą cegiełką budującą przyczyny katastrofy. To nie on ją spowodował, ale powinien ponieść odpowiedzialność za lądowanie wbrew procedurom i narażenie życia pasażerów. Oczywiście można do tego dodać kiepskie przygotowanie drugiego pilota i zaledwie 26 godzin wylatanych na TU-154. To tak jak kierowca tuż po egzaminie, któremu dajemy nowy dla niego typ autobusu i wysyłamy w daleką trasę. Do tego nawigator, który nie znał rosyjskiego i popełniał szkolne wręcz błędy. Pierwszy pilot, który leciał nie wiadomo czemu na tzw automatycznym ciągu silników, pomimo ze na lotnisku nie było ILS. Leci za szybko. Ignoruje alarm TAWS. Do tego wszystkiego mamy generała Błasika – nieważne, czy z promilami czy bez – który przygląda się i nie zakazuje tej tragifarsy. Mamy dziś problem z uczuciami rodzin pilotów, urażonymi ambicjami żon, dzieci i rodziców. Mamy też w tle prezydenta Kaczyńskiego i wiszącą w tle awanturę, wręcz skandal, gdyby samolot miał zawrócić do Mińska. Analizę przyczyn wypadku przeprowadzałem już wcześniej. Tak jak rzekłem, tych „cegiełek” budujących katastrofę jest wiele. Jednak wszystkie inne przyczyny nie miałyby żadnego znaczenia, gdyby nie to brawurowe łamanie procedur.
Może drzwi od stodoły byłyby właściwszym przyrządem.
Jesteśmy – my Polacy – bardzo dumną ze swoich dokonań nacją. Umiejętności polskich pilotów stały się legendą dzięki książce Fiedlera. Również ich odwaga. Tylko ta legenda, jak każda, zawiera ziarenko prawdy – nie samą prawdę. Trudno nam się pogodzić z tym, że piloci byli słabo wyszkoleni. To właśnie minister Szczygło (który zginął w tej katastrofie) zakończył szkolenia na symulatorach. Dla oszczędności? Czy dlatego, że ten rząd nie lubił Rosjan? Dziś trudno nam pogodzić się z upadkiem mitu o wspaniałych polskich pilotach, którzy polecą nawet na „drzwiach od stodoły”. W ten sposób usprawiedliwiona się staje teza o zamachu. Bo przecież niemożliwe, żeby nasi najwspanialsi na świecie chłopcy popełniali takie błędy. Zatem sprowadzamy sprawę ad absurdum, byle tylko zachować godność i spokój.
Pojawia się mecenas Dubieniecki, który z powagą godną lepszej sprawy oznajmia, że „nie ma dowodu na to, że mgła była naturalna”. Drugi pełnomocnik, mecenas Rogalski jest zdania, że na wieży kontrolnej w smoleńsku był Putin lub Miedwiediew: Nie doszło do ujawnienia kompromitujących rozmów, które odbyły się w wieży. Pojawiły się tam prawdopodobnie wysoko postawione osoby, być może pojawił się tam prezydent lub premier, który nakazał nie zakazywać lądowania .
Jednym słowem festiwal kretynizmu w wykonaniu ludzi, którzy z racji swego zawodu powinni być wzorem opanowania i logiki. Czy można zatem się dziwić pani, która do kamery wygłasza brednie na temat bomby wolumetrycznej, która wybuchając zostawia ludzi bez ubrań, a według niej ta bomba rozsadziła samolot. Czy mamy dowody, że taka bomba nie wybuchła w samolocie? Ha! Nie mamy! No to co? W takim razie przyjmujemy, że wybuchła. Winni będą ci przeklęci Ruscy, a nie nasi wspaniali chłopcy.
Jakiś czas temu dyskutował ze mną znajomy, który zapytał mnie o dowód na nieistnienie boga. Skoro dowodu nie ma, to znaczy, że bóg istnieje orzekł i zakończył dyskusję z poczuciem zwycięstwa. Tak i dziś odbywają się dyskusje o katastrofie. Skoro nie ma dowodu, że nie wybuchła tam jakaś tajemnicza bomba o nowej nieznanej wojskowym nazwie, to znaczy – wybuchła. Nie ma dowodu na to, że Ruscy są niewinni – znaczy winni. Czy jest dowód na to, że Putina lub Miedwiediewa nie było na wieży kontrolnej w Smoleńsku? No właśnie. Chce się krzyknąć: Czy jest na sali lekarz (psychiatra)?
Czy jest jakiś niezbity dowód, ze Belfer istnieje? No właśnie. Lepiej się od razu przyznam, że mnie nie ma i że wymyślili mnie Ruscy na potrzeby swojej propagandy. Baj baj.

Oceń felieton

18 komentarzy “Drzwi od stodoły”

Możliwość komentowania została wyłączona.