Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Święty Mikołaj

Oczekiwanie na święta w dzieciństwie miało pewien niezapomniany aspekt. Było nim marzenie o prezentach. Pamiętam, że widziałem piękny samochodzik, którym po ulicy jeździł jakiś maluch mający być może bogatych rodziców lub krewnych na tak zwanym „zgniłym zachodzie”. Samochodzik był na pedały, ale miał kierownicę, był błyszczący i kolorowy a do tego miał klakson i palące się światełka na baterię. To była w sam raz zabawka dla chłopca w wieku lat pięciu.
Takich zabawek w sklepach nie było, więc oczywiste stawało się, że samochodzik musiał być przyniesiony przez Świętego Mikołaja. Co robi pięciolatek zdeterminowany aż do bólu, by taki prezent pod choinkę otrzymać? Jęczy rodzicom o tym co dnia? Skądże, bo cóż mają rodzice wspólnego ze Świętym Mikołajem. Ja po prostu nauczyłem się czytać i pisać, aby poprosić Świętego Mikołaja o ukochany prezent. Co wieczór – miesiącami – odmawiałem żarliwe paciorki, zawsze wtrącając odpowiednią inwokację do Świętego Mikołaja. Niestety. Zawiodłem się srodze. Zamiast cudownego auta na pedały dostałem jakiś beznadziejny prezent, którego już nawet nie pamiętam.
Jakiś czas później trafiłem do szkoły i tam dowiedziałem się rzeczy strasznej, w którą początkowo nie wierzyłem. Święty Mikołaj nie istnieje. Te obrzydliwe insynuacje podważające moją wiarę początkowo odrzuciłem. Po raz kolejny jednak dostałem nie taki prezent o jakim marzyłem. A tuż po Nowym Roku na szkolnej choince pojawił się Święty Mikołaj, którego nazywano tam Dziadkiem Mrozem. Postanowiłem spróbować osobistej prośby, lecz kiedy wybiegłem za nim z sali, zobaczyłem jak zdejmuje przyklejaną brodę i oparty o parapet na korytarzu pali papierosa. Moja wiara runęła w gruzy z wielkim hukiem.
Świadomość, że to nie Święty Mikołaj przynosi prezenty, ale kupują je i kładą pod choinką rodzice, zmieniła zasadniczo moje życie. Odtąd marzenia trzeba było dopasować do możliwości portfela rodziców, a nie były one imponujące.
Ta łzawa historyjka została przeze mnie przytoczona nie dlatego, że jestem ckliwym starym piernikiem. Owszem jestem starym piernikiem, ale raczej cynicznym, niż ckliwym. Sens tej historii zawiera się w czymś innym. Otóż wiara w Świętego Mikołaja opiera się z jednej strony na niewinnym dość oszustwie rodziców wobec ich pociech, a nawet na pewnego rodzaju szantażu („Jak nie będziesz grzeczny, to Święty Mikołaj rózgę ci przyniesie”). Jak każda wiara, również wiara w prezenty przynoszone przez Świętego Mikołaja nie opiera się na żadnych naukowych podstawach. Nie ma żadnego dowodu, że Święty Mikołaj istnieje. Trzeba też przyznać, że w zasadzie nie ma żadnego dowodu bezpośredniego, że Święty Mikołaj nie istnieje. To, że prezent podłożyli ci pod choinkę rodzice – nie Święty Mikołaj – nie jest żadnym dowodem, bo komuś na świecie przecież mógł przynieść. Zgodnie zatem z logiką używaną przez niektórych teistów, nie ma czegoś takiego, jak brak wiary w Świętego Mikołaja. Albo wierzysz w Świętego Mikołaja, albo wierzysz, że on nie istnieje. Wolno ci jeszcze być agnostykiem, musisz wtedy mówić: nie wiem, czy Święty Mikołaj istnieje.
Wydaje wam się to idiotyczne? Nic dziwnego. To jest idiotyczne, bowiem zwolennicy logiki teistycznej pomijają bardzo ważny aspekt. Prawdopodobieństwo. Skoro od dawien dawna nie spotkaliśmy się z przypadkiem dziecka, któremu Święty Mikołaj przyniósł prezent, za to są miliony dzieci, którym prezenty pod choinką kładą rodzice, to prawdopodobieństwo istnienia Świętego Mikołaja znacznie się zmniejsza i nie trzeba do tego wiary.
Mam to jeszcze raz wyłożyć na przykładzie Niewidzialnego Różowego Jednorożca? A może wolicie przykład Latającego Potwora Spaghetti? A może po prostu wstawcie słowo Bóg zamiast słów Święty Mikołaj.

Oceń felieton

6 komentarzy “Święty Mikołaj”

Możliwość komentowania została wyłączona.