Mój ulubieniec poseł Gowin, który już od czasu katastrofy smoleńskiej tryska inteligencją*, właśnie orzekł, że słowa nie lękajcie się zostały użyte przez papieża Jana Pawła 2 i w związku z tym użycie ich jest obrazoburcze i prowokacyjne. Tymi słowami organizatorzy zachęcają do wzięcia udziału w tegorocznej warszawskiej Europride. Sądząc po liczbie wizyt naszego papieża – rodaka w Polsce i liczbie wygłoszonych przez niego homilii, a także utworów literackich, które napisał – poseł Gowin powinien zaproponować Polakom używanie innego języka, bo zapewne nie znaleźlibyśmy takich słów, których papież nie użył. No, może ewentualnie dla nas zostałoby co najwyżej gromkie kurwa mać!
Jednak nie polityka jest dziś tematem numer jeden, ale seks. Dziś znów o kwestii zasadniczej, na ile seks jest elementem kulturowym, a na ile wynika z paradygmatów biologicznych. Parada gejów i lesbijek znów skłania do zajęcia się tą sprawą. W artykule Seks w nieprawym łożu poddawałem w wątpliwość sporą część socjologicznych dogmatów na temat seksu. Do ponownego dyskursu sprowokowała mnie z jednej strony parada, z drugiej zaś komentarze do tekstu poprzedniego.
Libertino napisał: Heteroseksualizm nie istniał przed wiekiem XIX, podobnie jak homoseksualizm oraz inne perwersje /…/ Bowiem dopiero wtedy „medycyna”, „psychologia” i rodząca się „seksuologia” je zdefiniowały. Wcześniej były akty bez tożsamości /…/ Heteroseksualizm jest pewnym konstruktem społeczno-historycznym na usługach wpierw Kościoła, a później Kapitalizmu i Państwa.
Pozwolę sobie przypomnieć grecką poetkę Safonę z wyspy Lesbos oraz to, że miłością z Lesbos nazywano podobne zachowania erotyczne, jakie ona przejawiała. Identyfikowano je już w antyku, a pojawiało się to pojęcie wielokrotnie później. Zatem identyfikowano zjawisko przed wiekiem XIX. Nie chce mi się teraz szukać informacji na temat męskiej homoerotyczności, zapewne jednak też by się coś dało znaleźć. Również przypisywanie kościołowi wykreowania (w pewnym sensie) heteroseksualizmu jest mocno nieścisłe. Przecież znaczy to, że heteroseksualizm pojawił się znacznie przed wiekiem XIX. No i jeśli zwrócimy uwagę na prawne aspekty związane z seksem, to musimy wspomnieć, że wszelkie akty homoseksualne podlegały ciężkim karom do śmierci włącznie. Podobnie zdrada kobiet.
Karanie zdrady czy nawet homoseksualizmu zapewne nie przyszłoby do głowy mieszkańcom Wysp Triobriandzkich, którzy nie wiedzieli o związku seksu z prokreacją. Ale w większości struktur ludzkich jest to typowy objaw samczej obrony własnych genów. Zatem to biologia wpłynęła na powstanie pewnych tabu kulturowych. Homoseksualizm był tępiony, jako zachowanie bezużyteczne. A religia dorobiła do tego ideologię – Sodoma i Gomora to świetny przykład.
I jeszcze jeden cytat: Seksuologia doradza terapię w parach… Cóż za zbieg okoliczności! Kościół też zawsze faworyzował pary (małżeństwo) i podczas gdy seksuologia nie robi tego w tak obsceniczny i obsesyjny sposób, jak kościół, to jednak trudno jest nie dostrzec w jej terapii wpływów nienaukowych, bo moralnych, judeochrześcijańskich.
Dlaczego seksuologia doradza terapię w parach? Ponieważ to co dobrze wychodzi samotnym to samogwałt**. Zatem seksuolog pojedynczej osobie może pomóc głównie w masturbacji, a to dlatego, ze do seksu potrzebne są przynajmniej dwie osoby. Seksuologia pojawia się tylko tam, gdzie w seksie chodzi o coś więcej niż prokreację, gdzie chodzi o przyjemność i dobre relacje między ludźmi. Zatem porównanie – którego dokonał Libertino – z gruntu fałszywe. Na dodatek jeszcze dodam, że jakkolwiek nie jestem socjologiem, ani lekarzem, to wiem, że w naukach o seksualności współcześnie mówi się o tzw. LGBT (od słów angielskich Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders) jako alternatywnym orientacjom w stosunku do heteroseksualizmu. Pojęcie autoerotyzmu nigdzie nie jest traktowane jako dodatkowa orientacja seksualna. Jest to jak by nie patrzeć, zawsze zachowanie zastępcze właściwe tym, których oznaczymy literką H, czy też LGBT.
W dalszej części komentarza Libertino pisze tak: Do innych poglądów judeochrześcijańskich zaliczyłbym niezwykle patologiczny nakaz wierności /…/ czy ograniczenie wyboru partnerów seksualnych /…/ ograniczenia są szkodliwe dla naszej ekspresji seksualnej, umotywowane jedynie moralnymi względami.
Te słowa są konsekwencją teorii, że zachowania seksualne mają wyłącznie socjologiczny i kulturowy charakter. To zdecydowanie błędne mniemanie i dla samych gejów i lesbijek szkodliwe, bo stwarza podstawę do teorii podobnych – że homoseksualizm można leczyć. Nakaz wierności, generalnie wynika z egoistycznej samczej ochrony własnych genów. Podawałem przykład pewnego wyjątku – plemienia, w którym z racji braku powiązania logicznego aktu erotycznego z narodzinami, nie była karana zdrada. Jednak to wyjątek, który potwierdza ogólną regułę. Po prostu mężczyźni tam nie chronili własnych genów, a kobiety nie musiały. Religia islamu, religie politeistyczne w rozmaitych częściach świata miały dokładnie to samo tabu, zdrada kobiety była zwykle karana śmiercią. W islamie do dziś. Zaś ekspresja seksualna to nie to samo, co sztuka, nawet jeśli byśmy bardzo chcieli. Posłużę się porównaniem – wiara pani socjolog, profesor Staniszkis w Jarosława Kaczyńskiego nie uczyni go mężem stanu. Oczywiście umiejętność dobrego wyrażania naszej ekspresji seksualnej jest rzeczą wspaniałą, czyni to nas szczęśliwszymi, mocniej wiąże z partnerem (dowolnej płci), ale ta ekspresja nie jest celem samym w sobie.
Według mnie komentujący popełnił jeszcze jeden błąd, mówiąc: nie jest tu dobrym argumentem, że istnieje tolerancja, bowiem ona toleruje odmienność, ale jej nie naucza. Jeśli założymy, że będziemy nauczać orientacji seksualnej, to zakładamy, że jest ona czymś do wyboru. Możesz sobie wybrać, czy będziesz gejem czy heteroseksualistą. Otóż współczesne badania naukowe mówią, że nie możesz. Badania na zwierzętach zdecydowanie udowodniły, że za zachowania seksualne odpowiedzialny jest gen związany z reprodukcją. Pozbawienie tego genu powodowało np. u myszy płci żeńskiej unikanie samców w ogóle i wyraźne zbliżenie do samic***. Oczywiście te nowinki naukowe wymagać będą jeszcze potwierdzenia i wielokrotnego sprawdzenia, ale zgodne są z dotychczasową wiedzą na ten temat.
Sprawa jest o tyle istotna, że w aspekcie dzisiejszej Europride wypowiadali się rozmaici naprawiacze świata, którzy sypali bzdurami, jak siewca na polu. Homoseksualizm nie jest chorobą i leczyć go nie można, choć zapewne da się intensywną psychoterapią wmówić komuś, że jest kimś zupełnie innym – na jakiś czas. Nie jest też zboczeniem seksualnym rozumianym w kategoriach medycznych, a nie obyczajowych. Pewna część każdej populacji taka się rodzi i należy przyjąć to do wiadomości.
Natomiast zdecydowanie należy się zgodzić z tezą, że każda społeczność, w której wartością nadrzędną jest stworzenie jedności kosztem wolności obywateli, będzie opresyjna w zakresie seksu. Doskonałym przykładem jest okres PRL, gdy tzw. władza ludowa była znacznie bardziej nieraz konserwatywna niż zachowawczy i tradycjonalistyczny kościół.
Na koniec nieco żartobliwie przypomnę znaną komedię Arystofanesa Lizystrata. Sednem akcji jest zmowa kobiet, które chcą zmusić mężczyzn do zaprzestania wojen. Skoro nie pomogły argumenty słowne, kobiety postanowiły odwołać się do prymitywniejszej – bo instynktownej – strony męskiego ja. Wprowadziły mężczyznom prohibicję seksualną i doprowadziły w ten sposób do zawarcia pokoju. Dekonstrukcja faszystowskiej heteroseksualności /…/ poprawiłaby w sposób o wiele bardziej efektywny pozycję kobiet – pisze na koniec Libertino. To też błąd. Arystofanes to wykazał już w starożytności. 🙂
—
* Polecam na ten temat tekst Piąta kolumna.
** Nieścisły cytat z A. Sapkowskiego, słowa Jaskra, chyba w powieści Chrzest ognia.
*** Znalezione na http://www.popsci.com.
5 komentarzy “Nie lękajcie się.”
O tempora, o mores…
Szanowny Doktorze Habilitowany Seksualności, chciałbym tym razem odnieść się do kilku zarzutów, jakie poczyniłeś, w odpowiedzi na mój komentarz do jednego z poprzednich wpisów.
Napisałeś:
„Również przypisywanie kościołowi wykreowania (w pewnym sensie) heteroseksualizmu jest mocno nieścisłe. Przecież znaczy to, że heteroseksualizm pojawił się znacznie przed wiekiem XIX. No i jeśli zwrócimy uwagę na prawne aspekty związane z seksem, to musimy wspomnieć, że wszelkie akty homoseksualne podlegały ciężkim karom do śmierci włącznie.”
Rzeczywiście niefortunnie się wyraziłem. Chodziło mi o to, że „heteroseksualizm” w takiej formie, w jakiej istnieje dzisiaj, był przez wieki urabiany przez kościół, jednak dopiero od XIX wieku pytanie: „Czy jesteś homo czy heteroseksualny?” ma w ogóle sens. Wcześniej można było pytać o akty, nie o tożsamość: z tego powodu nonsensem jest utrzymywanie, że dzisiejszy heteroseksualizm istniał dawniej. Nominalizm. Nikt tu nie neguje aktów homoseksualnych. Jednak jest istotna różnica pomiędzy antycznym Grekiem (czasami „robię” to z facetami), a uczestnikiem parady gejowskiej („jestem” gejem).
Napisałeś:
„Te słowa są konsekwencją teorii, że zachowania seksualne mają wyłącznie socjologiczny i kulturowy charakter. To zdecydowanie błędne mniemanie i dla samych gejów i lesbijek szkodliwe, bo stwarza podstawę do teorii podobnych – że homoseksualizm można leczyć.”
Stwarza również podstawę do tego, by leczyć z heteroseksualizmu. Zresztą sam fakt, że prawdę na temat seksualności da się wykorzystać do niecnych celów nie jest jeszcze dobrym zarzutem wobec tej teorii. To tak, jakbyś powiedział, że lepiej jest nie upubliczniać danych na temat okrągłości ziemi, bo będzie to miało realne społecznoekonomiczne reperkusje (brzmi znajomo?).
Zresztą zachowania seksualne, by powiedzieć to raz a dobrze, rzeczywiście by nie istniały bez biologii (gdybyśmy nie mieli kutasków, cipek, mózgów, etc.). Jednak fakt, że różne kultury przypisują często całkowicie inne znaczenie takiemu samemu aktowi (fellatio u Sambia jako żywienie, u nas jako seks) świadczy o tym, że cokolwiek w trakcie aktu seksualnego by się nie działo, o jego znaczeniu decyduje kultura. Sperma kapiąca w czyjeś gardło tu jako jedzenie, tu jako wyraz męskiej dominacji. Jeśli to nie jest różnica, to zacznę wątpić w samo pojęcie różnicy…
Jeśli chodzi o to, że seks jest wyłącznie performatywny, a nie biologiczny, to polecam książkę Judith Butler pt. „Gender Trouble” //cf. http://pl.wikipedia.org/wiki/Uwik%C5%82ani_w_p%C5%82e%C4%87 //
Napisałeś:
„Według mnie komentujący popełnił jeszcze jeden błąd, mówiąc: nie jest tu dobrym argumentem, że istnieje tolerancja, bowiem ona toleruje odmienność, ale jej nie naucza. Jeśli założymy, że będziemy nauczać orientacji seksualnej, to zakładamy, że jest ona czymś do wyboru. Możesz sobie wybrać, czy będziesz gejem czy heteroseksualistą. Otóż współczesne badania naukowe mówią, że nie możesz. Badania na zwierzętach zdecydowanie udowodniły, że za zachowania seksualne odpowiedzialny jest gen związany z reprodukcją.”
Jeśli chodzi o „gay gene”, to badania na zwierzętach nie mogą w niczym nam pomóc z tego prostego powodu, że nikt nie pyta zwierząt, czy czują się hetero- czy homoseksualne. Ponownie nie neguję, że występują u zwierząt akty zarówno hetero jak i homoseksualne. Rozprawianie o zwierzętach z tego powodu nie wnosi nic do dyskusji. To jest trochę jak rozprawianie o jakichś wyimaginowanych istotach z kosmosu, które dzielimy na potrzeby dyskusji na dwie płci, po czym wyobrażamy sobie ich kopulację i potem stwierdzamy, z ogromnym samozadowoleniem (trudno powiedzieć, czy pochodzącym od napawania się widokiem ich kopulacji, czy też dlatego, że, na Herkulesa, potwierdziły tezę, w celu potwierdzenia której je sobie wymyśliliśmy?), że są wśród nich geje i lesbijki, i że w związku z zaobserwowanymi aktami można te idealne stworzenia kopulujące przebadać (na pewno geje to ci, którzy mają w stosunku do prawdziwych samców czegoś mniej: mózgu, dobrego męskiego genu, fiuta, etc., a co upodabnia ich do kobiet).
Trochę ironizuję, ale ciężko o inną formę wypowiedzi w zderzeniu z krytyką niepopartą żadną lekturą (oprócz, jak mi się wydaje, pracy Malinowskiego, która to praca, o ironio, jak to mają prace etnograficzne w zwyczaju, pokazuje właśnie, że biologia niewiele ma z seksem u ludzi wspólnego, co w jakiś dziwny sposób Belfer potrafił wyprzeć ze świadomości).
Na temat genów i prawdziwego męstwa polecam:
LeVay, S., Hammer, D.H., (1994) 'Evidence for a Biological Influence in Male Homosexuality’ in: Scientific American, May 1994, pp. 44-49 (to z pewnością uraduje wielu prawdziwych Polaków)
ORAZ:
Byne, W. (1994) 'The Biological Evidence Challenged’ in: Scientific American, May 1994, pp. 50-55
Wreszcie napisałeś:
„Na koniec nieco żartobliwie przypomnę znaną komedię Arystofanesa Lizystrata. Sednem akcji jest zmowa kobiet, które chcą zmusić mężczyzn do zaprzestania wojen. Skoro nie pomogły argumenty słowne, kobiety postanowiły odwołać się do prymitywniejszej – bo instynktownej – strony męskiego ja. Wprowadziły mężczyznom prohibicję seksualną i doprowadziły w ten sposób do zawarcia pokoju. Dekonstrukcja faszystowskiej heteroseksualności /…/ poprawiłaby w sposób o wiele bardziej efektywny pozycję kobiet – pisze na koniec Libertino. To też błąd. Arystofanes to wykazał już w starożytności. :)”
Nie do końca rozumiem, na jakiej podstawie, drogi Belfrze, zakwalifikowałeś moją wypowiedź jako „błąd”?! Jeśli chodzi o komedię Arystofanesa, to mamy tu do czynienia z eksperymentem myślowym, który daje pozytywny rezultat. Ze spełnieniem marzenia. Jeśli wg Ciebie Arystofanes ma tu więcej racji niż ja, to chyba tylko na podstawie jego autorytetu („lepszy pisarz”), bądź Twojej predylekcji do komedii. Bowiem moja opinia była świetnie ugruntowana. Podałem 8 filarów heteroseksualizmu, z których (co najmniej!) 3 przyczyniają się w ogromnej mierze do utrzymywania kobiet w sytuacji upodlenia. Tych filarów nie wyssałem sobie z palca, socjologia je konceptualizuje i mierzy, są realne. Mamy zatem logiczne rozumowanie:
P1: Heteroseksualizm opiera się na a, b oraz c (a dokładniej: „heteroseksualizm jest a, b oraz c”)
P2: a, b oraz c są odpowiedzialne za upodlenie kobiet
W: Anihilacja heteroseksualizmu doprowadzi do eliminacji a, b, oraz c
Wybacz, Belfrze, drobne nieścisłości w moich komentarzach. Staraj się jednak czytać uważniej to, co mam do powiedzenia, gdyż w przeciwieństwie do Ciebie nie wyssałem moich argumentów z palca… to tak żartobliwie napisało mi się na koniec.
Jeszcze napisałeś:
„Pojęcie autoerotyzmu nigdzie nie jest traktowane jako dodatkowa orientacja seksualna. Jest to jak by nie patrzeć, zawsze zachowanie zastępcze właściwe tym, których oznaczymy literką H, czy też LGBT.”
A czy ja mówiłem, że jest orientacją?! Zresztą, owszem może być orientacją, jeśli seksuologia tak zadecyduje i wpisze do podręczników dla studentów. Dopóki nie nazwała LGBT orientacjami, dopóty nimi nie były. Zresztą co ma kwestia tego, czy masturbator to odrębna orientacja do tego, czy może być pacjentem seksuologa? Ta dyskusja przeradza się w jakieś majaczenia.I jeszcze: „zachowanie zastępcze”… powtarzasz tu dyskurs dominującego heteroseksualizmu (prawdziwy seks to aktywny stosunek waginalny, etc.).
@Libertino:
Ależ oczywiste jest,że – po pierwsze – w felietonie, nie podaje się pełnej argumentacji naukowej, bo to bez sensu by było. Zaś przykład z Malinowskim, miał pokazać, że zachowania seksualne in gremio mają podłoże biologiczne, a jeśli nawet (jak u Malinowskiego) mamy z nietypowym plemieniem, które zachowuje się inaczej – to jest to wyjątek, a nie reguła. Faktem jest, że nie zaznaczyłem tego dostatecznie jasno w swoim tekście.
Wbrew pozorom znam też trochę modnych teorii, ale nie odnosiłem się do nich bezpośrednio – tylko do twojej wypowiedzi, bo z niej wynikała głęboka wiara w ich prawdziwość. Moim zdaniem, wiara nie jest dobrym zaczynem do teorii naukowych. Performatywność płci jest koncepcją bardzo atrakcyjną, a jej źródłem można by uznać koncepcję istnienia w języku wg Eliasa Canettiego. Jednak jest to tylko koncepcja i zapewne w świecie nauki znalazłbym tylu przeciwników co zwolenników.
W swoim tekście skupiłem się na pokazaniu, że ogromna część zachowań seksualnych wynika z instynktów, a zatem jesteśmy bardziej przynależni do świata zwierząt, niż współcześni socjolodzy chcieliby to przyznać. Charakterystyczne jest np. wskazywanie kościoła (z podkreśleniem – katolickiego) na opresyjność, która stała się przyczyną takich, a nie innych gender troubles (odnoszę się głównie do drugiego akapitu komentarza). Świat islamu dla tych teorii przestaje istnieć?
W moim pojęciu współczesna socjologia znacznie przegina i poprzez swoją ultymatywność w sprawach, których nie potrafi jednoznacznie udowodnić, staje się rodzajem religii.
Jak widać z twojego komentarza, uczucia religijne łatwo urazić i owocuje to ogromną erupcją emocjonalną.
Dlaczego patrzę tak, a nie inaczej? Po prostu dlatego, że ja nie mam żadnego boga, ani urojonego, ani naukowego.
Drogi Apologeto Heteroseksualizmu!
Piszę już po raz ostatni na temat seksu, gdyż moje słowa trafiają tu na jałowy grunt. Zupełnie niezrozumiały dla mnie jest Twój opór wobec warstwy deskryptywnej moich teorii. Otóż nauki społeczne (socjologia, antropologia, historia) nie są zbiorem przypadkowych zdań na temat świata, lecz właśnie tym: naukami. Tak, jak wiedzę na temat tego, jak wyglądało życie w czasach rzymskich, możesz czerpać obecnie z książek historycznych, ale też z komiksów i amerykańskich seriali, tak wiedzę na temat tego, jak wyglądała seksualność dawniej (tudzież jak wygląda obecnie: ale w innych kulturach) możesz czerpać ze źródeł naukowych (historycznych i antropologicznych), ale możesz też szukać tej wiedzy w kolorowych magazynach, amerykańskich serialach, czy w zdrowym rozsądku. Gdybyś rzeczywiście pokusił się o przeczytanie czegoś na temat seksu „dawniej” lub „gdzie indziej”, to zauważyłbyś, że obrona biologii nie jest niczym mądrym w tym kontekście. Owszem, czytałeś Malinowskiego: ale jakież wnioski wyciągnąłeś z tej lektury?! Odpowiadam:
„Zaś przykład z Malinowskim, miał pokazać, że zachowania seksualne in gremio mają podłoże biologiczne, a jeśli nawet (jak u Malinowskiego) mamy z nietypowym plemieniem, które zachowuje się inaczej – to jest to wyjątek, a nie reguła. Faktem jest, że nie zaznaczyłem tego dostatecznie jasno w swoim tekście.”
Przetłumaczę jeszcze na język prostych ludzi, coby i father boss mógł się pośmiać:
„WSZYSTKIE PUBLIKACJE ETNOGRAFICZNE TO WYJĄTKI POTWIERDZAJĄCE REGUŁĘ: TO MY MAMY RACJĘ W KWESTII SEKSU!”
Doprawdy, trzeba naprawdę bać się prawdy na temat swojej seksualności, by dochodzić do tak kuriozalnych sformułowań („nietypowe plemię”) i tak kuriozalnych wniosków. Czy plemię Trobriandczyków jest bardziej nietypowe od Sambii? A czy nasze zglobalizowane plemię jest bardziej typowe, czy nietypowe? Kto żyje tu „zgodnie z naturą”, a kto „wbrew” niej? A jeśli Sambia, gdzie dzieci jedzą spermę dorosłych, jest bliżej natury, to czy nie znaczy to, że można żyć, przepraszam: że my żyjemy wbrew naturze (przykład cywilizacji zachodniej i holokaustu, jakiego dokonała na swojej seksualności)?
Mówisz, że wbrew pozorom również znasz „trochę modnych teorii”. Czy z faktu, że są modne, wynika, że są nieprawdziwe? Zresztą nie zmieniaj tematu, gdyż większość przytaczanych przeze mnie faktów na temat seksualności nie pochodzi z „modnych teorii”. Modne teorie pozwalają zrozumieć to, co się naokoło nas dzieje: do wysnuwania logicznych wniosków z prostych przesłanek nie potrzeba modnych teorii.
Jeśli chodzi o kościół katolicki, to rzeczywiście bardzo przepraszam: nienawidzę wszystkich religijnych po równo, a skupiam się na k.k. tylko i wyłącznie dlatego, że nasza okcydentalna seksualność została urobiona przez w/w kościół. W związku zaś z tym, że globalizacja (wcześniej kolonializm) dokonuje eksportu zachodniego modelu seksualności (nie mówię tu nic o rzeczach szczegółowych: o skali i rzeczywistych przemianach), trzeba mieć w pamięci skąd ten model się wziął. Oczywiście istnieją wiary o wiele bardziej szkodliwe dla ekspresji seksualnej, np. islam.
W końcu napisałeś:
„W moim pojęciu współczesna socjologia znacznie przegina i poprzez swoją ultymatywność w sprawach, których nie potrafi jednoznacznie udowodnić, staje się rodzajem religii.
Jak widać z twojego komentarza, uczucia religijne łatwo urazić i owocuje to ogromną erupcją emocjonalną.
Dlaczego patrzę tak, a nie inaczej? Po prostu dlatego, że ja nie mam żadnego boga, ani urojonego, ani naukowego.”
Rozumiem, że Twoje zdanie na temat seksualności pochodzi z Glaube… Całkiem twardą naukę zajmującą się społeczeństwem usiłujesz zdyskredytować przyrównując ją do religii. Ta analogia jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Owszem, możesz zarzucić mi, że w część normatywna prezentowanej przeze mnie teorii nie jest naukowa: jednak część deskryptywna („nie ma naturalnego związku na linii płeć-gender-pragnienie; gender to tylko performance; pojęcie hetero- i homoseksualizmu, ale też fetyszyzmu itp. nie istniało przed XIX w.; każda kultura wytwarza seks wedle swoich założeń, etc.”) posiłkuje się czymś więcej niż Glaube: wspomnianymi badaniami empirycznymi (książka Malinowskiego to duży, choć już dość leciwy, wkład w te badania). Część normatywna mojej teorii może nie jest naukowa, lecz nie jest bynajmniej religijna: jest otwarcie polityczna i świadoma swojej polityczności. Jest też całkiem logiczna, co pokazałem ostatnio posługując się prostym sylogizmem. Oczywiście akceptacja jej zależy od Twoich wartości: jeśli bliskie Ci są wartości rewolucji francuskiej, to możesz spróbować ją zaakceptować (nie będzie to łatwe, gdyż całe życie byłeś, podobnie jak my wszyscy, socjalizowany w klimacie hegemonicznej heteroseksualności). Jeśli jednak bliższe są Ci hasła asekuranckie, kunktatorskie, konserwatywne, judeochrześcijańskie, by nie powiedzieć: faszystowskie, to nadal będziesz twierdził, że „biology is destiny” i w tym duchu rządził światem (poprzez reprodukcję dominujących dyskursów). Nadal będziesz uważał, że seksualność nie jest formą przemocy i kontroli społecznej, a jedynie prostą translacją pierwotnej biologii w kulturę.
Problem z Twoimi wypowiedziami na temat seksualności tkwi w tym, że starasz się sprawiać wrażenie poczciwca, który w sposób obiektywny stara się przesądzić, co tu jest prawdą, a co kłamstwem. Poczciwca, który od samego początku przesądził, że seks to kwestia biologii, a potem nagina do tego wszystkie argumenty (cytowany wyżej fragment z Malinowskiego, zarzucenie mi bycia w błędzie przy użyciu Arystofanesa, niejasne drwiny z pingwina geja, sofizmat na temat nieuchronności niebytu socjologów w przypadku prawdziwości ich modnych teorii etc.). Poczciwca, który przemawia we własnym imieniu („nie mam boga urojonego ani naukowego”), jak gdyby prywatny język był możliwy, jak gdybym jeszcze wyraźnie nie wypunktował wszelkich Twoich wypowiedzi będących powtórzeniem dominującego dyskursu, jak gdyby możliwa była wiedza bez władzy. Przemawiasz w imieniu hegemonicznej seksualności, nie miej w tej kwestii żadnych złudzeń. Ta poczciwa wiedza, wypowiadana ustami kogoś, kto przeczytał na temat seksualności ludzkiej jedną książkę (ROK WYDANIA: 1929), jest moim zdaniem zlepkiem często niepoukładanych myśli (stąd m.in. nie wypowiadam się na temat wpisu „Seks w nieprawym łożu”), mknących to w jedną, to w drugą stronę, ale zawsze jakimś magicznym sposobem powracających do skocznego refrenu („od początku wiedziałem”, „a na początku, to oczywiste, była biologia”). Wiedza jest produktem władzy, powiedział niegdyś modny Foucault. Ja co do mojej wiedzy i moich postulatów nie mam żadnych złudzeń. Ty zaś starasz się sprawiać wrażenie, że przemawiasz z jakiegoś jasnego, przewiewnego, neutralnego miejsca (jesteś anty-nietzscheaninem par excellence, a Twoje dzieło mieni się „Poza Religią i Nauką! Książka dla wszystkich neutralnych obiektywnością swą”), a tymczasem wiedza generowana przez Ciebie na temat seksualności jest wiedzą taką samą, jak każda inna: jest produktem władzy, ale jest też środkiem ku władzy (symbolicznej dla Ciebie, całkiem rzeczywistej dla społeczeństwa). Musisz być tego świadomy.
Mimo całego niesmaku i erupcji moich emocji, pozdrawiam serdecznie.
@Libertino:
Wystarczy jeden fragment, by zacząć zastanawiać się nad całą resztą. Jeśli chodzi o kościół katolicki, to rzeczywiście bardzo przepraszam: nienawidzę wszystkich religijnych po równo, a skupiam się na k.k. tylko i wyłącznie dlatego, że nasza okcydentalna seksualność została urobiona przez w/w kościół. Z twoich komentarzy przebija ogromna dawka emocji, a emocje z logiką się nie lubią.
Zauważ, że na blogu pisuję felietony, nie prace magisterskie dla leniwych studentów. Powołuję się na jakieś źródła czasami, czasami zaś coś cytuję. Nigdy jednak nie tworzyłem teorii naukowych, ani nawet nie obiecywałem nikomu, że będę obiektywny. Po ponad półwieczu życia mam poglądy na pewne zagadnienia i (cytując pewnego kolegę) w pełni je popieram, mam też dużą nieufność dla uznanych autorytetów, bo życie nauczyło mnie, że się mylą. Twierdzę też, że mam wyjątkowy aparat do dyspozycji, który pozwala mi oceniać wszystkie koncepcje, jakie ktoś wymyśli.To są szare komórki zorganizowane w dostatecznie wysoki iloraz inteligencji.
Trochę trudno odnieść się do komentarza, który jest dłuższy od tekstu komentowanego, bo wydłużałbym z kolei swój komentarz w nieskończoność. W rezultacie doszłoby do tego, że sam tekst stałby się tylko wstępem do komentarzy. Dlatego też stwierdzę tylko, ze komentarz widzę jako bardziej krytykę sposobu pisania niż treści. Co do prezentowanej przez Ciebie wiary w koncepcję performatywności płci to mam jakieś niemiłe skojarzenia z marksizmem. Nie mówię tu o marksizmie drugiej połowy XX wieku, ale o tym przedrewolucyjnym, który upajał się sam sobą i własną zdolnością do zmiany świata – przenicowania go na drugą stronę.
Dedykuję ci podsumowanie z tekstu o dialektyce marksistowskiej Lwa Trockiego z czasów gdy był on już tylko marginesem marksizmu: We wszystkim tym, jak widzimy, nie ma niczego „metafizycznego”, czy też „scholastycznego”, jak to twierdzą zadowolone z siebie nieuki. Dialektyczna logika wyraża prawa rozwoju współczesnej myśli naukowej. I na odwrót – walka przeciwko materialistycznej dialektyce jest odzwierciedleniem dalekiej przeszłości, konserwatyzmu drobnej burżuazji, chełpliwości rutyniarzy katedry i… odrobiny nadziei na świat pozagrobowy.
Historia pokazała, że było dokładnie odwrotnie.