Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Stary satyr

W mitologii greckiej był to Pan. Straszny brzydal. Zarośnięty cały, broda zmierzwiona, na głowie różki, zamiast nóg kopyta i jak mówią wersje dla dorosłych imponujący penis. Mieszkał w gąszczu drzew, w głębokim lesie i raczej krył się przed ludźmi. Miał jednak talent. Na instrumencie, który tradycja dziś każe nam nazywać fletnią pana, grał pięknie. Można sobie wyobrazić, że ten odrażający brzydal tęsknił za ciepłem kobiecym i miłością i w to swoje rzewne granie wkładał całą duszę. Niewiasty słysząc dźwięki jego muzyki, a przecież są to uduchowione istoty – dla których nie liczy się piękno ciała, lecz piękna dusza – kierowały się w stronę muzyki. Bliżej i coraz bliżej. Jednak, gdy zobaczyły tę odrażającą powierzchowność grającego Pana, uciekały z panicznym lękiem.

Mitologiczny Satyr
Mitologiczny Satyr

W mitologii rzymskiej Pan został przezwany Faunem. To jest ta piękniejsza część opowieści. Romantyczna, ponieważ mitologia nie mówi wprost, czy Pan zdołał dogonić którąś z zabłąkanych niewiast uciekających w panice. Jednak w pewnych regionach starożytnej Grecji rozwinął się w pewnym okresie kult Dionizosa. Bóg ten miał pieczę nad winoroślą, a w późniejszym okresie stał się także patronem teatru. Dionizos miał przemierzać Ziemię w porze dojrzewania i zbioru winorośli, raczyć się młodym winem oraz przynosić ludziom zabawę, radość i swobodę obyczajów.
W każdej dawnej kulturze były jakieś święta związane z cyklem urodzaju, które pozwalały na swobodę obyczajową, a nawet na wyuzdanie. Było to chyba naturalne „zabezpieczenie” przed zbyt małym przyrostem naturalnym powodowanym rozmaitymi tabu. Święta plonów były doskonałą okazją dla złamania powszechnie obowiązujących ograniczeń seksualnych.
Podobną funkcję miał zapewne również kult Dionizosa. Wyobrażano sobie, że w jego orszaku były nimfy zwane Menadami i stworzenia podobne do Pana, które nazwano Satyrami. W obrządku dionizyjskim nie akcentowano już atmosfery tajemniczości i muzyki. Satyrowie zwykle przedstawiani byli ze sterczącym fallusem, gotowi posiąść każdą napotkaną kobietę. Święta dionizyjskie, zwykle związane z plonami winorośli i kosztowaniem wina, były początkowo nieustająca orgią głównie erotyczną, bo ówczesnym greckim winem porządnie się upić nie było łatwo. Obyczaj od Greków przejęli Rzymianie i nazwali je Bachanaliami. W rzymskiej wersji ten bóg nosił imię Bachus.
Co prawda w późniejszej greckiej tradycji Dionizje to było przede wszystkim święto teatru, ale do czasów współczesnych przedostała się bardziej ta wersja dzika z napalonymi Satyrami i pijanymi rozpustnymi Menadami.
Do tej tradycji niewątpliwie jakoś pasuje Roman Polański. Z jednej strony dlatego, że związany jest ze sztuką najbliższą teatrowi – filmem. Z drugiej zaś strony dlatego, że w środowisku artystycznym dość znany był jego nieposkromiony apetyt seksualny. Niestety – dla ciekawskich mam złą wiadomość – plotki nie mówią, czy tylko apetyt, czy także i możliwości. Charakterystyczne jest to, że zawsze gustował w paniach młodszych od siebie, a wszystko wskazuje na to, że najczęściej ta fascynacja była obopólna . Głośny przypadek seksu z nieletnią, za który do dziś jest ścigany przez Stany Zjednoczone, to przykład charakterystyczny. Jego żona Sharon Tate była sporo młodsza, miał romans z młodziutka Nastasią Kinski, a oskarżany jest też o romans z inną prawie nieletnią aktorką. Obecna żona – Emmanuelle Seigner – też jest sporo młodsza. Niektórzy panowie tacy już są. Sam niedawno spotkałem znajomego z dawnych lat, który starą, zużytą żonę wymienił na nowszy model. Czy mu to wyjdzie na zdrowie, to już inna historia.
Charakterystyczne jest jednak to, że Polański jakkolwiek ma właściwości satyra to wyraźnie szukał zawsze kobiety. Nawet niespełna czternastoletnia Samanta – sądząc po zdjęciach – zdecydowanie dzieckiem nie była. Zarzuty natury moralnej można czynić matce Samanty i samej nieletniej, która chyba dobrze wiedziała na jaką sesję się udaje. Być może zresztą też uległa po prostu dziwnemu urokowi Polańskiego. Moralny aspekt postępowania reżysera jest ewidentnie naganny, stosunek czterdziestoletniego faceta z nastolatką raczej budzi odrazę. Jednak odmowę ekstradycji przez władze Szwajcarii należy ocenić pozytywnie.
Czyn Polańskiego – niezależnie od oceny etycznej i estetycznej – nie jest zbrodnią, która nie podlega przedawnieniu. Amerykanie postanowili po raz kolejny zrobić pokazówkę – tym razem na fali modnej obecnie walki z pedofilią. Wydaje mi się, że artysta nie mógłby liczyć na uczciwy proces i w praktyce wyrok amerykańskiego sądu byłby dla niego dożywociem. Sposób kwalifikacji przestępstw o podłożu seksualnym w Kalifornii powoduje, że dziś Polański odpowiadałby nie tylko jako pedofil, ale i gwałciciel.
Cokolwiek by złego nie mówić – Roman Polański jest może starym obleśnym satyrem, ale nie jest pedofilem.

Oceń felieton

14 komentarzy “Stary satyr”

Możliwość komentowania została wyłączona.