Wczorajsza debata była do niczego. W zasadzie nie debata, ale odpytywanie – jak na lekcji WOSu w klasie. Jak kandydaci przejawiali jakąś chęć bezpośredniej polemiki, to zaraz ruszały do natarcia trzy telewizyjne harpie, których zadaniem było chronić kandydatów, żeby w żadnym wypadku nie zrobili sobie krzywdy.
Pytania w debacie były partyjne, a nie prezydenckie. Panie dziennikarki zapomniały, że wybieramy prezydenta, a nie szefa rządu. Wydawało się, że tak spokojnie i nudno minie cała godzina. Przy okazji pytania o los polskiej mniejszości na Białorusi i sposobu postępowania z autorytarnym batiuszką Łukaszenką, dowiedzieliśmy się, że Jarosław Kaczyński – w roli prezydenta – o Białorusi i Polakach na Białorusi będzie rozmawiać z prezydentem Rosji Miedwiediewem. Warto przypomnieć, że dotychczas polityka prowadzona ponad naszymi głowami – taka jak w Jałcie – była w Polsce oceniana jak najgorzej.
Jedną ze zdobyczy roku 1989 było to, że odtąd nikt już o nas bez nas rozmawiać nie będzie. Zarówno w kraju – gdzie naród stał się wreszcie suwerenem, jak i w polityce zagranicznej – Polska wreszcie sama o sobie mogła decydować. Czy prezes PiS zmienił perspektywę historyczną? Czy zapomniał o rozbiorach, zapomniał o Jałcie? A może po prostu jest to przejaw mentalności Kalego. Źle było, gdy o nas decydowali inni, ale my teraz jesteśmy silni i my mamy prawo decydować o innych. Oponent Kaczyńskiego mało tchu nie stracił z wrażenia. Wygląda na to, że marszałek Komorowski po raz pierwszy w tej kampanii był autentycznie zaskoczony. Jego sprzeciw i zdumienie wyglądało bardzo prawdziwie.
Boże, ty to widzisz i nie grzmisz – mawiała moja babcia przed laty, widząc w czarno-białym telewizorze sekretarza PZPR, Władysława Gomułkę. Jeden z internautów napisał w komentarzach: Jeśli Bóg istnieje, to 10 kwietnia wysłał Jarosławowi Kaczyńskiemu ostateczne ostrzeżenie. Ja dodam, że 27 czerwca, słysząc wypowiedź Kaczyńskiego, Bóg zdębiał ze zdziwienia i tylko dlatego nie walnął go piorunem.