Mój ojciec nie bardzo sobie radził z małymi dziećmi. Kontakt ze mną nawiązał dopiero, gdy wykiełkowały mi już jakieś szare komórki. Zawdzięczam mu niewątpliwie sporo w zakresie swojego rozwoju intelektualnego, choćby dlatego, że zawsze dbał o to, by w zasięgu mojej ręki znalazły się odpowiednie książki, po które mogę zechcieć sięgnąć. Jednak to mamie i jej ogromnej cierpliwości w tłumaczeniu każdego: dlaczego? a czemu? i podsycaniu ciekawości zawdzięczam to, że jako pięcioletni brzdąc nauczyłem się czytać. Relacje z ojcem budowaliśmy później przez wiele lat dorosłego życia. Nie było to wcale proste.
Gdy sam zostałem ojcem, starałem się nie powtórzyć tych błędów. Powoli i nieustannie uczyłem się tej sztuki, jak być zawsze blisko i jednocześnie dostatecznie daleko, by nie przytłaczać autorytetem, nadmiernym ułatwianiem i nie ubezwłasnowolniać. Czy mi się to udało?
Wszystkie te rozterki i obawy ponownie stały się żywe wczoraj, gdy rozmawiałem z córką o jej egzotycznej podróży. Trudno mi było nie mówić o swoich obawach i rozterkach, choć powstrzymałem się i ograniczyłem do kilku uniwersalnych dobrych rad.
Ten niewidzialny łańcuch, który każe rodzicom wpływać na życie ich dzieci, a życie dzieci uzależnia od decyzji rodziców, należy przeciąć w odpowiednim momencie. Rodzice, którzy sami – w ten czy inny sposób – mają ustabilizowane życie, wyrażają naturalną tęsknotę do minimalizmu. Zawsze będą skłonni swojemu dziecku powiedzieć – wybierz bezpieczniejszą drogę, mniej osiągniesz, ale też unikniesz rozczarowania. Tylko to nieprawda. Rozczarowaniem będzie kiedyś każda zmarnowana okazja, każdy zbyt mały krok. Czasem przyjdzie nam pogłaskać i przytulić nasze duże małe dziecko, gdy wróci jak zbity pies po jakiejś klęsce. I to wystarczy. Nie używajmy nieśmiertelnego – a nie mówiłem. Po prostu myśmy już swój potencjał błędów wyczerpali, jedni lepiej inni gorzej. Teraz pozwólmy młodym, niech robią swoje własne. A może się im uda i dotkną gwiazd? Tylko niech to będą ich własne gwiazdy, a nie te, które kiedyś wymarzyli sobie rodzice.