Tworzenie wspólnot jest naturalnym atawizmem człowieka. Zaspokaja to naturalną potrzebę przynależności, bowiem nie bez przyczyny mówi się, że człowiek jest zwierzęciem towarzyskim. Naturalnym objawem jest powstawanie wspólnot o charakterze lokalnym. Wieś, miasto, grupa etniczna lub religijna to naturalne warunki graniczne do tworzenia wspólnoty. W Polsce widać to doskonale w typowych środowiskach wiejskich, które w swym poczuciu wspólnoty terytorialnej nie akceptują przyjezdnych. Są wspólnoty Kaszubów, czy Ślązaków, które opierają się na kultywowaniu tradycji, zwyczajów i wartości kulturowych. Zwykle takie wspólnoty są dość silnie zjednoczone, choć nie muszą wyrażać tego na drodze negacji innych wartości lub wspólnot. W Europie takimi przykładami są Fryzowie, Katalończycy, Walijczycy lub Szkoci, a także – częściowo negatywnie – Baskowie lub katolicy i protestanci z Irlandii Północnej. Te ostatnie przykłady pokazują, że wspólnota jednoczy ludzi, bardzo często dzięki wspólnej wrogości wobec innych.
Wspólnota we współczesnym świecie jest niefunkcjonalna. Wymusza posłuszeństwo, ogranicza prawa jednostki, przeszkadza w rozwoju osobistym. Dotyczy to przede wszystkim wspólnot konserwatywnych. Jednak wydarzenia tragiczne powodują natychmiastowy wzrost tendencji wspólnotowych. W roku 2001 można było zaobserwować jednoczenie się społeczeństwa amerykańskiego po atakach z 11 września. Zatomizowane politycznie, rasowo i materialnie społeczeństwo zjednoczyło się wobec wspólnego wroga – terroryzmu. Zjednoczenie było na tyle silne i długotrwałe, że pozwoliło wywołać dwie wojny trwające do dziś.
W Polsce podobny mechanizm można było zobaczyć w 2005 roku po śmierci Jana Pawła II. Powstawała wspólnota milionów ludzi oparta na wyznawanej religii i poczuciu wielkości narodowej, którą polski papież uosabiał. Niektórzy ubolewali, że trwanie tej wspólnoty było krótkie. I się mylili. Dla wielu ludzi żałoba się skończyła i wrócili do codzienności, takie jest życie. Jednak nie wszyscy. Co prawda z przesłania papieża pozostały tylko nośne symbole, za którymi nie było treści, ale nadawały się do wykorzystania w celu tworzenia wspólnoty. W przeciwieństwie do Amerykanów Polacy nie zostali zaatakowani z zewnątrz. Śmierć papieża i dziś katastrofa w Smoleńsku to wydarzenia losowe. Dlatego wspólnota, która zaczęła się tworzyć po śmierci papieża musiała znaleźć wroga wewnętrznego. Medialny wyraz ta wspólnota otrzymała w idei „Czwartej Rzeczypospolitej”. Wrogiem wspólnoty stał się nie-katolik, liberał, komuch, ubek, homoseksualista – symboliczne postacie kolidujące z tradycyjną religijną obyczajowością oraz z zaściankowo rozumianym patriotyzmem. Brutalna i ostra kampania wyborcza roku 2005 nie była wcale dowodem na rozpad wspólnoty powstałej po śmierci papieża. Była dowodem na to, że część społeczeństwa przystąpiła do wspólnoty, która miała bardzo wyraźnie zakreślone granice. Wspólnoty, która zdecydowanie postanowiła wykluczyć część społeczeństwa z prawa do nazywania się narodem.
Obecna tragedia w Smoleńsku pokazuje, że ta wspólnota dalej istnieje i jest silna. Praktycznie od samego początku narodowej żałoby pojawiła się aktywność tej wspólnoty polegająca na wyartykułowaniu podziałów. Zaczęło się od fali internetowych komentarzy poddających w wątpliwość szczerość żałoby przeciwników prezydenta. Do stacji telewizyjnych zapraszano głównie współpracowników prezydenta i jego zwolenników, co ma pewne uzasadnienie w polskiej tradycji. O umarłych mówimy tylko dobrze. Jednak kontrowersyjna decyzja o pochówku prezydenta i jego małżonki na Wawelu, zakończyła wątły rozejm. Wspólnota, która zawsze przeżywa syndrom oblężonej twierdzy, ruszyła do ostrego natarcia. W tym momencie prawie całkowicie zostały zapomniane wszystkie inne ofiary tej katastrofy. Przeciwnicy Kaczyńskich zostali oskarżeni o brak patriotyzmu, o hipokryzję, a nawet o zdradę zasad i ideałów narodowych. Protesty były bagatelizowane i wspomagane oskarżeniami pod adresem przeciwników. Brak szacunku dla śmierci to było najłagodniejsze z oskarżeń, a wystarczy wspomnieć na reakcję części tej samej wspólnoty na śmierć Bronisława Geremka. W ciągu kilku dni Lech Kaczyński stał się pośmiertnie w oczach wspólnoty mężem opatrznościowym i ojcem narodu. Coraz częściej łączono katastrofę z czasownikiem polegli. Dodana do katastrofy symbolika Katynia miała stworzyć wrażenie bohaterstwa prezydenta, który poległ na posterunku. Ktokolwiek się sprzeciwił, musiał się liczyć z najgorszymi określeniami. Niestety w dążeniu do uświetnienia prezydenta naruszono powagę żałoby i przekroczono granicę śmieszności.
Wspólnota narodowa powstająca bez zagrożenia zewnętrznego siłą rzeczy musi szukać wroga wewnętrznego, którego z niej można wykluczyć lub wyegzekwować jedność za cenę wyrzeczenia się przez innych swoich poglądów. Wspólnota decyduje, kto jest godny miana Polaka, kto ma prawo uważać się za patriotę. Konserwatywna wspólnota religijno-patriotyczna upatruje pozytywnych wartości w zdecydowanym odrzucaniu obcych zagrożeń, które mogłyby osłabić polskość wspólnoty. Tak naprawdę sens wspólnoty bardziej zawiera się w odrzucaniu obcych wartości niż propagowaniu innym własnych.
Niedawna tragedia w Smoleńsku niewątpliwie przyczyniła się do wzmocnienia tej wspólnoty. Wzbudziła także potrzebę przynależności we wszystkich innych obywatelach, ale ta jedność w normalnych warunkach nie może stać się rzeczywista, czego w dziwny sposób udaje się nie widzieć ogromnej większości komentatorów politycznych. Zagrożeniem dla stabilności życia publicznego jest brak równowagi pomiędzy istniejącą wspólnotą czwartej RP, a pozostałą częścią społeczeństwa, w której musi spolaryzować się w tej sytuacji postawa przeciwna. Głos będzie w sposób naturalny należeć do ludzi, którzy nie zlękną się patriotycznej ekskomuniki, ostracyzmu i oskarżeń o nikczemność. Odbiegając od socjologicznych analiz, które definiują jednoznacznie rolę wspólnot w świecie współczesnym, moim zdaniem potrzebna nam będzie w najbliższych miesiącach nowa wspólnota, od której może zależeć los kraju – wspólnota ludzi myślących.
Komentarz do “W jedności… problem”
W pełni się z Tobą zgadzam. Wczoraj oglądałem pogrzeb pary prezydenckiej na TVP i fakt, że ten pogrzeb służył interesom politycznym, nie mógł przejść niezauważony. Uważam, że ta starożytna zasada 'o zmarłych albo milcz, albo mów dobrze’ posłużyła w tym przypadku interesom politycznym Kościoła i partii braci Kaczyńskich. Wawel to nie była decyzja pochopna i nieprzemyślana, wręcz przeciwnie, to był czytelny znak władz kościelnych skierowany do Polski i świata: 'Polska jest karzełkiem narodów, kurczowo trzymającym się swoich dziewiętnastowiecznych ideałów, a jej kwak kwak śp. Prezydent zasłużył na przeniesienie go do sfery sacrum za jego walkę z, jak to ujął w swoim przemówieniu biskup X. 'programową ateizacją’ oraz za 'niezgodę na banicję Pana Jezuska’, oraz za, jak to ujął przewodniczący NSZZ 'S’ 'propagowanie idei wolności, równości i… (sic!) obecności Krzyża (sic! sic!) w życiu publicznym’. Mówienie, że decyzja o pogrzebie wynikała z chęci uszanowania głowy państwa, że była apolityczna, a jej adwersarze powinni się zamknąć, było czystą – choć nie lubię tego słowa, to jednak palnę – hipokryzją. I było właśnie kneblem na tych wytworzonych wewnętrznie wrogów polskiego patriotyzmu, tak jak pojmuje go kościół, PiS, no i de facto również PO, które upadło na kolana przed majestatem śmierci.
Co do pogrzebu, to powiem jeszcze, że w TVP recytowano (Piotr Fronczewski?) utwory Herberta, ten piękny o katyńskich guzikach, oraz 'Przesłanie pana Cogito’. Uważam, że TVP sięgnęła tu szczytu śmieszności, w ogóle nie ma takich słów, które by potrafiły dobrze ten absurd oddać, a nie mogę tu zacytować całego 'Trans-Atlantyku’ Gombrowicza. Chwilami miałem wrażenie, że jest to pogrzeb kogoś, kto oddał życie w walce o Prawdę Historyczną! Przecież to był, do jasnej cholery, wypadek komunikacyjny! To nie były rosyjskie rakiety, rosyjskie kule w potylicę, ani nawet nie terroryści – jacy terroryści zaatakowaliby tego śmiesznego człowieka?! Przecież, na marginesie, obchody Katynia były już we środę i tylko idiota prezydent pcha się tam na trzeciego kilka dni po obchodach, żeby uczestniczyć w jakiejś ich symulakrze (umarł tak samo idiotycznie, jak rządził!). Ten pogrzeb i cała żałoba to wielka porażka rozumu. Ciekawe, że przytaczasz reakcję tych 'patriotów’ na śmierć Geremka, bo ja właśnie wczoraj myślałem, że jeśli ktoś w Polsce ostatnich lat zasłużył na takie uczczenie jego śmierci, na Mozarta i Herberta, to Geremek (oczywiście NIE na Wawelu). W wypadku małego prezydenta, kwak kwak, tego nielota, tego zawistnika, tego pisiora, tego nie-wielkiego polaka, tego kłótnika, tego przeciętniaka – ten pogrzeb wydawał się być parodią, jaką sobie Polska sama na swój temat zaimprowizowała. Dawno nie oglądałem takiej komedii.