Jeśli komuś tytuł kojarzy się z filmem Śmierć w Wenecji, to tak – o to mi chodziło. Film był subtelnie dekadencki, pełen tajemniczości i swoistego piękna. Skojarzenie au rebours, bo moje rozważania będą miały inną wymowę.
Zdarzenie z roku 1945 opowiedziane mi przez ojca. W zniszczonym przez Czerwoną Armię Słupsku, w którym już pojawili się pierwsi nowi mieszkańcy, żołnierz w amerykańskim jeepie (z wcześniejszych amerykańskich dostaw wojennych) potrącił pieszego. Zbiegli się ludzie i usiłowali pomóc ofierze złorzecząc pod adresem kierowcy. Rosjanin z zaniepokojeniem oglądający swoją maszynę, sprawiał wrażenie zdziwionego. „Co się stało, ludzi dużo” skomentował pretensje pod swoim adresem.
Adam Mickiewicz pisał w poemacie Reduta Ordona:
Król wielki, samowładnik świata połowicy;
Zmarszczył brwi, – i tysiące kibitek wnet leci;
Podpisał, – tysiąc matek opłakuje dzieci;
Skinął, – padają knuty od Niemna do Chiwy.
W ogromnym imperium rosyjskim przez setki lat wola władcy była prawem najważniejszym. Rewolucja nie zmieniła nic, jak się wkrótce okazało. Cara zastąpił Stalin, a tajną policję carską – NKWD. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku system zaczął się rozpadać.
Film Груз 200 (Ładunek 200) stanowi swoiste studium rozkładu.

Andropow umarł, wojna w Afganistanie pochłania kolejne ofiary i nie daje efektów, państwo powoli się już rozpada. Bohaterowie filmu żyją ze świadomością bezsensu swojej egzystencji. Artiom, wykładowca w instytucie naukowego ateizmu, zwierza się bratu: „Stałem się zbędny, a przecież nie jestem jeszcze stary. Czuję, że coś uleciało bezpowrotnie. A co będzie, nie wiem. Jak umarł Andropow, wszyscy mieli nadzieję, że będzie lepiej. U nas w instytucie, w Instytucie Naukowego Komunizmu, w Instytucie Historii…” W ostatniej scenie filmu Artiom przychodzi w poszukiwaniu sensu życia do cerkwi. Nie on jest jednak w centrum wydarzeń. Tytułowy ładunek 200 to kryptonim nadawany trumnom ze zwłokami żołnierzy, które przywożone są z Afganistanu. Jak każdy inny ładunek podlegają one normalnym procedurom biurokratycznym, a opatrzenie ich ogólnym kryptonimem odczłowiecza kwestię śmierci.
Głównym tematem filmu jest jednak wszechobecna pogarda dla życia uosobiona w postaci kapitana Żurowa.
Pogarda dla życia jest częścią tradycji i kultury na wschodzie. Wynika to z głębokiego wielowiekowego przeświadczenia Rosjan, że władza ostateczna nad życiem i śmiercią należy do cara, z faktu że kościół zawsze podległy był władzy świeckiej, więc normy moralne były relatywne i wreszcie z kilkudziesięciu lat zwalczania wszelkiej naturalnej moralności ludzkiej w okresie komunizmu. Podobną wymowę ma inny film, który oglądałem wcześniej, Водитель для Веры (Kierowca dla Wiery). Przygnębiający pesymizm obydwu filmów spowodowany jest pokazaniem całkowitego zaniku człowieczeństwa w komunistycznym państwie. Związki filmów z rzeczywistością są jednak głębsze niż by się mogło wydawać. W ostatnich latach Rosją wstrząsnęły dwa głośne procesy seryjnych morderców. Pierwszy z początku lat dziewięćdziesiątych – Andrieja Czikatiły nazwanego rzeźnikiem z Rostowa, i drugi niedawny Aleksandra Piczuszkina z Moskwy. Pierwszy oskarżony był o dokonanie ponad pięćdziesięciu zbrodni, drugi o 48. Każdy prawdopodobnie zada sobie pytanie – dlaczego tak wiele ofiar? Czyżby służby policyjne w Rosji były tak nieudolne? Sądzę, że odpowiedź jest znacznie bardziej okrutna. To właśnie wszechobecna pogarda dla życia spowodowała, że śledztwa toczyły się nieśpiesznie całymi latami. W innym kraju zapewne na nogi zostałyby postawione wszystkie możliwe siły już po kilku zabójstwach, gdy tylko uświadomiono by sobie, że są to seryjne morderstwa. W Rosji nikt się specjalnie nie przejął, z wyjątkiem rodzin ofiar. Ludzi dużo.
3 komentarze “Śmierć w Rosji”
Myślę, że przesadą jest przypisywanie Rosjanom jakiejś szczególnej pogardy dla życia. Nie trzeba oglądać filmu „Śmierć w Wenecji”*, wystarczy pierwszy lepszy hollywoodzki film akcji klasy B, żeby dojść do wniosku, że ta „pogarda dla życia” cechuje całą naszą współczesną cywilizację, w tym również (a może szczególnie ?) tą „zachodnią”.
* Myślałem, że to film „o facecie w łódce” (por. „Chłopaki nie płaczą”, też zresztą pełen pogardy dla życia).
„Śmierć w Wenecji” to film na podstawie noweli Tomasza Manna z początków XX w. Jest perwersyjny, modernistyczny, ale wg mnie nie wyraża pogardy dla życia. Pogarda dla życia jest w Rosji (w dawnym ZSRR) wynikiem lat komunizmu, ale nie tylko. Gdy w Europie zaczęły się powoli kształtować standardy humanizmu i władza monarchów przestawała być absolutna, to Ruś rozwijała wręcz egipski feudalizm. Car był Bogiem.
To jest zresztą niesamowity paradoks ludów Europy Wschodniej. Uczuciowość i wylewność z jednej strony, a lekceważenie dla życia z drugiej. Określenie symbolizujące ich stosunek do życia „люди много” jest znane powszechnie.
Amerykanów do tego tematu nie mieszam, o nich napiszę innym razem. 🙂
Oprócz tego warto odnotować wpływ prawosławia na stosunek Rosjan do życia: w tej religii bardziej nawet niż w katolicyzmie podkreśla się marność ziemskiego żywota, poza tym rzeczywiście, w Rosji „liudi mnogo”, w końcu to olbrzymi kraj, to na pewno też miało swoje znaczenie.
Naszą współczesną, zachodnią cywilizację, wręcz przeciwnie, charakteryzuje coraz większy strach przed śmiercią (a raczej nie gardzi się tym, czego się boi), wynikający z coraz większego przywiązania do życia „na ziemi”, co związane jest z powszechnym kultem młodości i wiecznej witalności.
Filmy hollywoodzkie klasy B to nie wyraz pogardy dla życia, tylko rozrywka dla ludu, przysłowiowe igrzyska – w Rzymie to były walki gladiatorów, obecnie są to filmy akcji. Nic się pod tym względem nie zmieniło. Oprócz tego, że w filmach śmierć przynajmniej nie jest prawdziwa.