Opowiadanie to nasza jedyna łódź, którą możemy żeglować po rzece czasu. (Ursula K. Le Guin)

Solidarność jajników

Nie zamierzam się, wbrew pozorom, zajmować solidarnością niewieścią wobec mężczyzn, ani wobec przeciwności losu. Co mam na myśli, będzie można dowiedzieć się na końcu.
Przypadkowo usłyszałem w mediach, że wciąż występuje poważny problem, na tyle poważny, że zauważony nawet przez przedstawicielkę rządu desygnowaną do zajmowania się sprawami rodzinnymi. Łatwo się domyślić, że chodzi o tzw. opiekę nad dzieckiem po rozwodzie. Nadal sądy rodzinne przyznają to prawo głównie kobietom. Od kilkunastu lat, gdy ten problem dotyczył również mnie, niewiele się zmieniło. Zaledwie 3% ojców otrzymuje prawo opieki nad dzieckiem.
Formalnie wygląda to nieco inaczej. Sąd rzadko odbiera prawo do opieki i w teorii ustanawia do opieki nad dzieckiem obydwie rozwiedzione strony. Jednak zarazem podejmuje zwykle decyzję o ustanowieniu miejsca zamieszkania dziecka (lub dzieci) w miejscu zamieszkania matki. Natomiast ta podejmuje skuteczne działania, żeby dzieci tatusia zapomniały jak najszybciej. Z własnego doświadczenia wiem, że ojciec rzadko kiedy dostaje szansę wychowywania dziecka, choć akurat mi się udało.
Pomijając przypadki patologii, rozwody najczęściej są orzekane bez ustalania winy stron, ale faktycznie nie da się ukryć, że spora część powodów do rozwodu leży po męskiej stronie barykady. Bardzo często to on zrywa związek, bo znajduje przysłowiowy „nowszy model”. Ona – zraniona do żywego, będzie robić wszystko, aby jakoś się zemścić.
To nawet zrozumiałe i ludzkie. Zranione uczucia, poczucie krzywdy i złość odbierają człowiekowi dystans do siebie i własnego losu. Tyle że w takim stanie człowiek kiepsko się nadaje do wychowania dzieci. Zarówno sądy rodzinne, jak i wszelkiego rodzaju ośrodki diagnostyki rodzinnej powinny to zauważyć i zgodnie z literą prawa kierować się dobrem dziecka. Jednak sądy rodzinne i ośrodki rodzinne są sfeminizowane, a statystyki wskazują, że wśród kobiet wykształconych i aktywnych zawodowo większy jest odsetek rozwodów. I tu dochodzi do głosu tytułowa solidarność jajników.
Same kobiety często twierdzą, że nie ma kobiecej solidarności. Odbierają sobie nawzajem mężów, cudzy facet jest lepszym kąskiem niż niczyj. W stosunkach zawodowych, dla kariery czasami chętnie by się nawzajem potopiły w łyżce wody. W przypadku skandali obyczajowych nikt tak ostro nie potępi kobiety, jak inna kobieta. To racja. Dlatego nie mówię o solidarności kobiet. Solidarność jest tylko w jednym przypadku – spory o dziecko są jedynym zdecydowanym momentem, gdy kobiety się popierają bezwarunkowo. Mam wrażenie, że – niekoniecznie świadomie – są przekonane, że dziecko jest ich, że mężczyzna w tym aspekcie nie ma praw, bo to one były w ciąży, urodziły. Tak, jak by w ten sposób nabywało się prawa własności. Dziecko jako własność, nie ma swoich praw i trudno mówić o jego korzyści, za to świetnie się nadaje jako argument przetargowy do wyciągnięcia jak największych korzyści majątkowych, a także jako broń przeciw byłemu już mężowi. Można manipulować dzieckiem, powodować by sprawiało ojcu kłopot, buntować przeciw jego nowej żonie. Arsenał możliwości jest ogromny. Nie solidarność kobiet, ale solidarność jajników powoduje, że rozwodząca się kobieta w majestacie prawa dostaje tę broń do ręki. Konsekwencją takiego postępowania są kolejne pokolenia mające patologię związków niejako we krwi.
Aby być sprawiedliwym, trzeba powiedzieć, ze spora grupa ojców na ojców się nie nadaje. Całkiem pokaźna liczba oddaje dzieci żonie z wygody, nie są im obojętne, ale sami przed sobą się tłumaczą, że u mamy będzie lepiej. Duża grupa rozwodzących się, zbyt szybko się poddaje. Mimo to, nikt mnie nie przekona, że jedynie 3% ojców zasługuje na to, by sprawować opiekę nad dzieckiem.

Oceń felieton

2 komentarze “Solidarność jajników”

Możliwość komentowania została wyłączona.